wtorek, 7 stycznia 2014

Requiem dla mojej suki – część II, Zycie

Suka miała ciężkie życie, chociaż mam nadzieję, że ostatnie 11 lat u nas jej to trochę wynagrodziło.  Przyszła na świat jako jedna z miotu 9-ciu szczeniąt w wyniku mezanliansu matki, rodowodowego wilczura, z jakimś przygodnym collie.  Szczenięta zostały uratowane od zagłady przez właścicielkę przytułka dla psów, panią psychlog od psów,  która zresztą zatrzymała sobie dwa z nich, stopniowo  rozparcelowując pozostałe i profesjonalnie wytrenowane szczeniaki do indywidualnych domów.

Moja suka nie miała szczęścia: najpierw trafiła do domu gdzie, mimo wyraźnych instrukcji, karmiono ją nieprawiodłowo.  Kiedy zaczęła mieć rozwolnienie i brudzić w domu, wygnano ją do ogrodu.  Suka bardzo cierpiała z tego powodu, bo potrzebowała być blisko ludzi.  Pani psycholog w końcu zabrała ją z tego domu i suka wróciła do przytułka.

Jej następnym domem był pub (rzecz dzieje sie w Anglii), w którym rezydowały już dwa spaniele.  Wszystko było dobrze, dopóki do domu nie sprowadziła się matka właściciela z 14-to letnią suką, foksterierem.  Suki się natychmiast serdecznie znienawidziły i, kiedy właściciele bezmyślnie zostawili wszyskie psy razem w ogrodzie i wyjechali na 5 godzin, po powrocie zastali trupa foksterierki, najoczywiściej zagryzionej przez psa.  Sprawczynią najprawdopodobniej była suka.

Wróciła więc do przytułka i jego klatek (w których chyba musiała gryźć cement lub metalowe kraty, bo przednie zęby miała starte).  W momencie kiedy jej zdjęcie znalazłam w Internecie, w trakcie poszukiwań towarzyszki dla mojego bardzo młodego labradora, którego zapotrzebowanie na osobistą uwagę przerastało moje możliwości, przytułek się likwidował z powodu braku środków i suka była ostatnim psem do wydania.  Napisałam do przytułka, następnie porozmawiałam szczerze z panią psycholog przez telefon  i zostałam zaproszona na próbę.  Próba wypadła świetnie:  mój 7-mio miesięczny labrador czytał sukę jak książkę i dostosowywał się do jej dominacji, a suka go tolerowała.

No więc zdecydowałam się ją wziąć.  Miała 2 lata i była kompletnie skopana psychicznie.  Z natury spięta, dozgonnie wierna i bojaźliwa (wilczurze cechy), wiele ucierpiała przez przykre doświadczenia w poprzednich domach i powroty do przytułka, a jeszcze na dodatek metoda zastosowana do jej szkolenia spowodowała, że suka histerycznie reagowała na metaliczne kliknięcia, np. takie, jak przy zatrzaskiwaniu kółek segregatora oraz na wysokie tony, takie jak np. odgłos korka wyciąganego z butelki wina.  Po kilku latach te problemy w końcu minęły.

Wzięłam ją wraz z całą listą instrukcji:

1) po przywiezieniu do domu, wpuścić ją pierwszą;

2) przez pierwszy miesiąc nie dawać zabawek obu psom na raz, bo ona za zabawkę może psa pogryźć;

3) karmić wyłącznie suchą karmą dobrej jakości (pani psycholog zaaprobowała IAMS);

4) nie pozwalać na kontakt z 2 – 3 letnimi maluchami, bo ich piski mogą sprowokować ją do ataku;

5) przez pierwszy miesiąc nie spuszczać ze smyczy na spacerze, żeby nie uciekła.

Trochę to wszystko brzmiało przerażająco, ale po przedyskutowaniu szczegółów z panią psycholog doszłyśmy do wniosku, że adopcja się uda i nie myliłyśmy się.  Wzięłam ją do samochodu i posadziłam na przednim siedzeniu pasażera, a mąż siedział z tyłu z młodym, który przez całą  drogę usiłował sprawdzić, co suka robi z przodu, podczas gdy ona go kompletnie ignorowała. Już na pierwszym postoju okazało się, że suka uznała samochód za swoje terytorium i zaciekłym szczekaniem broniła go przed potencjalnymi intruzami, którymi mogli byli się okazać ludzie przechodzący obok.  Po dotarciu na miejsce, instrukcji punkt 1 wykonałam, ale i tak na początek trochę pocięła psu pysk, tak profilaktycznie, żeby nie miał wątpliwości, kto tu rządzi. I nie miał: przez pierwszy tydzień nie miałam z nim kontaktu, liczyła się tylko ona, ale potem treningiem odzyskałam kontrolę nad nim.

Punkty 2 i 3 zastosowałam dokładnie, a punkt 4 nie sprawił trudności, bo ani w rodzinie ani wśród bliskich znajomych akurat takich maluchów nie było.  Na wszelki wypadek od samego początku zastosowałam aparthaid: zakupiłam bramki dla psów (takie jak dla maluchów, tylko większe) i wprowadziłam system rozdzielania ich na noc i na każdą naszą nieobecność.  Młody zostawał bezpiecznie za bramką w tylnej części kuchni, a suka w przedniej, żeby nie mogły się pogryźć, bo nigdy nie miałam do niej pełnego zaufania pod tym względem.

Co do punktu 5, to nie było takiej potrzeby.  Suka nie miała najmniejszego zamiaru uciekać, trzymała się mnie jak rzep psiego ogona i nie odchodziła dalej niż na metr. Co więcej, nie chciała sama wychodzić do ogrodu, ze strachu, że zamknę drzwi i już jej więcej nie wpuszczę do domu – minął chyba rok, zanim jej to przeszło.

Na początek musiałam ją wysterylizować, bo pies był jeszcze wtedy kompletny.  Myślałam, że się na mnie za to obrazi, ale nic podobnego.  Mijały lata i suka powoli zaczęła wierzyć, że ma stabilny dom i kochającą rodzinę.  Zrobiła się weselsza i zaczęła się bawić z psem, czasami nawet zalotnie.  Miło było patrzeć na jej radość z nowego życia i na powrót pewności siebie, które sowicie wynagrodziły wszelkie początkowe trudności.

Jeżeli chodzi o inteligencję, to uważam, że suka miała jej mniej niż pies.  Była świetna w obserwacji, ale mechaniczna w działaniach, podczas gdy pies był powolny, ale myślący. Znała wszystkie nasze rutyny, np. gdy szła ze mną do klozetu, to wychodziła w momencie kiedy brałam do ręki papier toaletowy, bo wiedziała, że to koniec tej procedury.

Zawsze leżała na wejściu do mojego gabinetu, bo uważała, że musi mnie pilnować.  Pies, który wolał być bliżej mnie i kładł się pod moim biurkiem, często miał kłopoty z wyjściem z pokoju, bo ona nieustępliwie zagradzała mu drogę, i musiałam ją prosić, żeby go przepuściła, bo gdyby sam próbował ją przeskoczyć, to dostałby po ryju.

Nigdy nie upominała się o jedzenie, nie jak pies, który dokładnie o 9-tej rano i 5-tej po południu (pory karmienia) napadał mnie przy komputerze, drapiąc łapami i ogólnie się naprzykrzając.  Suka miała swoje zasady.

Najgorsza dla niej była rozłąka. Nie potrzebowała mnie dotykać, ale musiała mnie widzieć.

Pod koniec życia miała kłopoty z żołądkiem, ale najbardziej z biodrami i tylnymi nogami, co jest typowe dla wilczurów.  Coraz gorzej chodziła, nie dawała rady wskakiwać do samochodu i w żaden sposób nie chciała używać trapu, pieczołowicie  skonstruowanego dla niej przez naszego przyjaciela.  Ze schodami dawała sobie jeszcze jakoś radę, ale do samochodu trzeba było ją wsadzać, co, zważając na cotygodniowe podróże, zaczęło być problemem, bo my też nie młodzi.  Coraz gorzej było też z jedzeniem.  Najpierw przestała jeść suchą karmę, więc zaczęłam gotować zupy z kury i jarzyn, które przez kilka miesięcy chętnie konsumowała, ale potem jej przeszło. Normalne suche też jej przestało smakować, więc kupowałam wszelkie inne, ale też na nic.  Po którymś epizodzie rozwolnienia zaczęłam jej gotować ryż z kurczakiem, ale to też na niewiele się zdało, bo po prostu nie chciała jeść.  Wychodziłam z siebie, żeby jej jakoś pomóc, ale natura robiła swoje i 13-letnia suka po prostu się kończyła.

W końcu nadszedł kryzys (opisany w części I) i koniec.

8 komentarzy:

  1. Oczy suki na ostatnim zdjęciu mówią wszystko.
    A wiesz, co mnie najbardziej zadziwia? Psi psycholog, wskazówki, jakie dostałaś. Pełny profesjonalizm. Siostrzenica mojego męża wzięła ostatnio psa ze schroniska, też sukę, kundelka. Pies po przejściach, co chwilę im ucieka (zawsze w jedno miejsce), jest chudy, zestresowany. Ale nikt jej ani nie powiedział, jaka jest historia tego psa, ani jak z nim postępować. Sama metodą prób i błędów próbuje jakoś psa przyzwyczaić do nowego miejsca. A byłoby o wiele łatwiej, gdyby ktoś coś podpowiedział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta suka pewnie kogoś szuka i wraca w miejsce gdzie z tą osobą się rozstała.
    Niestety w przytułkach zazwyczaj nie znają historii psa, bo większość przychodzi z ulicy, no ale jak pies już jakiś czas u nich był, to powinni go trochę znać. Zastanawiam się nad wzięciem dwóch następnych psów, dla siostry i dla siebie, ale to zawsze jest loteria.

    OdpowiedzUsuń
  3. Suczka przeżyła dobre lata w Twojej rodzinie, a jej oczy, spojrzenie - przeszły mnie dreszcze wzruszenia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo się starałam, żeby jej było jak najlepiej i ona chyba to doceniała. Odkąd nastała w naszej małej rodzince, nigdy nie umieszczałam psów w "hotelach" podczas naszych wyjazdów , bo wiedziałam, że suka natychmiast wywnioskuje, że znowu straciła dom. Pies raz był w takim hotelu kiedy miał 5 i pół miesiąca, ja to okropnie przeżyłam, a jemu sie bardzo podobało, bo go umieścili z podobną temperamentem młodą suczką, z którą się potem nie bardzo chciał rozstać.
    Na szczęście zawsze udawało się nam znaleźć przyjacieli do opieki nad psami w naszym domu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Też miałam owczarka. Żył 16 lat. Problemy z biodrami pojawiły się, kiedy miał około 12 lat. Przez ostatnie miesiące nie był w stanie zejść po schodach. Wynosiłam go na podwórko, co zrujnowało mój kręgosłup, ale wciąż walczyliśmy o niego z nadzieją, że się uda. W końcu się poddaliśmy i psa trzeba było uśpić. Musiałam trochę odczekać, żeby pomyśleć o kolejnym czworonogu, ale myślę, że nadszedł czas, żeby jakiś mieszkaniec schroniska znalazł u nas dom. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam! 16 lat to dużo jak na owczarka. W schroniskach jest wiele fajnych psów. Moja siostra właśnie chce jednego wziąć, a ja też miałam taki zamiar, ale zreygnowałam na razie, bo mój pies się na starość zrobił gderliwy i nie wiem jak by nowego psa przyjął. Już sobie nawet wypatrzyłam bardzo łagodną, jednoroczną sukę, ale się boję.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pięknie piszesz, ale tak jakoś bezosobowo, zupełnie jakbyś jej nie kochała. Dziwi mnie dlaczego nigdy nie użyłaś w tym opowiadaniu jej imienia. Przecież po tylu wspólnych latach to nie była jakaś tam SUKA. Musiała mieć imię.
    Ja miałam Bziunia, którego nigdy nie zapomnę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo ją kochałam i mocno przeżyłam jej odejście, a piszę beznamiętnie, bo z natury nie jestem sentymentalna. Co do imion, to zakładając ten blog przyjęłam zasadę, żeby ich nie publikować.

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...