środa, 22 maja 2013

Tour de Pologne!

Znowu jakiś czas nie pisałam ani nawet nie odwiedzałam ulubionych stron z powodu nawału pracy zawodowej i nnych zajęć u siebie i u Mamy, a teraz nie będzie mnie w domu przez dwa tygodnie, więc nie wiem jak to będzie.

Jutro skoro świt, czyli koło 11-tej, wyruszamy z mężem na wycieczkę samochodem po Polsce, no, może nie po całej, tylko głównie po wschodnich rubieżach.  Zupełnie nie znam tamtych stron, bo cała rodzina na południu lub północy, z zachodnią stroną trochę się zaznajomiłam podczas studiów oraz częstych podróży samochodem z Anglii, a na wschód jakoś nie było okazji. Już od dawna obiecywałam sobie to naprawić, no i wreszcie dopięłam swego!

Ponieważ chcemy dotrzeć aż do Ustrzyk Górnych, to potem już stosunkowo niedaleko będzie do rodziny i przyjaciół na południu, więc cieszę się, że będę mogła ich zobaczyć, bo to sie zdarza rzadko.

A więc Au Revoir, drodzy blogujący!

środa, 15 maja 2013

Ale się dzisiaj narobiłam!  I to z własnej winy!

Po powrocie z Anglii znalazłam w przydomowym ogródku przerażające zniszczenia w moich nowoposadzonych kwiatkach i, po dokładnej wizji lokalnej odkryłam  winnych: ślimaki! Podczas mojej nieobecności zeżarły mi połowę każdej petunii, połowę hosty i około jedną trzecią lubczyka. Wkurzyłam się okropnie, bo ostatecznie całą uprawę mam w donicach i nie spodziewałam się takiego skutecznego ataku.  Ruszyłam więc do walki.  Jakiś czas temu zakupiłam bardzo drogi środek ślimakobójczy, ale dopiero później zauważyłam, że pisało na nim,  że może stanowić śmiertelne zagrożenie dla psów, wobec czego nigdy go nie używałam.  Ale jak dzisiaj zlustrowałam ogrom ślimaczych zniszczeń, to mi hamulce puściły i w desperacji zaaplikowałam po kilka granulek na każdą donicę, mając nadzieję, że psy nie zainteresują się tą trucizną.

Niestety, nadzieja była trochę naiwna i zbyt optymistyczna.  Mój pies-łobuz natychmiast wywęszył każdą granulkę i bardzo się nimi zainteresował, a później suka też, więc doszłam do wniosku, że muszę je usunąć, bo mogę zatruć moje ukochane futrzaki. Natychmiast zamówiłam przez Internet środek, który jest niegroźny dla psów, bo jest z substancji naturalnych i po prostu karmi ślimaki, żeby się napchały i straciły ochotę na moje kwiatki - podobno to działa bardzo skutecznie. No, ale to dotrze do mnie dopiero za parę dni.  Poszłam więc do ogródka i poświęciłam godzinę na dokładne wyzbieranie wszystkich wcześniej rozsypanych granulek, przy okazji zbierając też i ślimaki.

Ale to nie koniec roboty: moje kwiatki są nadal narażone na atak, więc muszę teraz wyjść i z latarką pozbierać resztę ucztujących ślimaków, bo one lubią żerować wieczorem.

wtorek, 14 maja 2013

Znowu w Polsce

Jestem, wróciłam dzisiaj późnym wieczorem, niemalże jutro.

Wrażenia z podróży?  Zadne!  Mogłabym była być w każdym innym kraju, bo cały czas zajęta byłam pracą, która wygląda tak samo gdziekolwiek się znajduję.  No, może jest pewna różnica: w Anglii pracuję bezpośrednio z ludźmi, a w Polsce tylko wirtualnie.

Było fajnie, bo oprócz zaplanowanych  spotkań z fachowcami i szkolenia, które pojechałam tam wykonać, załapałam się na obchody 20-to lecia naszej firmy: przepyszny, orientalny obiad w restauracji, podlany dowolną ilością alkoholu w postaci prostej (wino, piwo, etc.) lub podżyłowanej (wymyślne koktaile).  Osobiście preferuję tę pierwszą wersję, ale może to z powodu starszego wieku.  Niestety, nie byłam w stanie w pełni skorzystać z tej okazji, ponieważ to było dzisiaj i musiałam zachować na tyle przytomności, żeby mnie wpuścili do samolotu na powrót.

Obchody były miłe i przemyślane: pani dyrektor spisała nazwiska wszystkich osób, które kiedykolwiek były zatrudnione przez firmę i wyszukała w archiwach ich zdjęcia, które zostały pokazane na ekranach  naszych firmowych, elekronicznych tablic ogłoszeń oraz jako przerywniki na ogólnym zebraniu w postaci  pokazu slajdów.

W czasie zebrania była przerwa na tort.  Tort był wspaniały i w firmowych kolorach – pierwszy raz w życiu jadłam krwistoczerwone ciasto!

 

piątek, 10 maja 2013

Chwilowa przerwa

Nie będę przez kilka dni pisać (ani czytać), bo lecę do Anglii popracować dość intensywnie w bardzo ważnej dla firmy sprawie.

wtorek, 7 maja 2013

Dyskurs

Kilka dni temu, zupełnie nieopatrznie i mimochodem, wdałam się w niefortunną wymianę maili z panem, z którym, jak się okazuje, nie mam nic wspólnego.

Dlaczego się w to wplątałam?  Dlatego, że natrafiłam w ulubionym tygodniku na notatkę  o producencie „edukacyjnych”  zabawek dla dzieci, który w nich prezentuje swoje osobiste opinie o gorących  politycznych tematach jako udowodnione fakty, i oburzenie mnie poniosło, bo sprawę edukacji przyszłości narodu uważam za bardzo istotną.

Nie mam zamiaru wdawać się w dyskusje o polityce, ale to jest sprawa po części kognitywna.

Napisałam do pana producenta, że, owszem, jak każdy, ma prawo mieć opinie o czym chce, ale wciskanie ich jako fakty naiwnym młodym duszom i to podczas zabawy nie jest OK. Tego już nie napisałam, ale chyba przecież każdy w miarę myślący człowiek wie (albo w każdym razie powinien wiedzieć) na czym polega różnica między faktem a opinią i dlaczego opinie powinny być przedstawiane jako opinie a nie jako fakty.

W odpowiedzi bezimienny pan producent obrzucił mnie argumentami ad personam, czyli oskarżeniami o brak wiedzy, uleganiu telewizyjnej propagandzie i indoktrynacji medialnej, ogólną głupotę, itp., i, zapewne dlatego, abym mogła nadrobić oczywiste braki w wykształceniu, radził mi, żebym oglądała mniej telewizji a bardziej używała rozumu.  Na koniec skonstatował, że powinnam się czuć zaszczycona, że w ogóle odpowiedział na taki durny list.

Kilka dni zastanawiałam się, czy odpowiedzieć czy zapomnieć, bo z natury mam niechęć do zużywania cennej energii nerwowej na błahostki.  W końcu poszłam na kompromis: odpowiem raz, a potem zapomnę, i tak też zrobiłam.  Odpisałam bardzo spokojnie, bezepitetowo  i logicznie, że przecież ten pan nie może wiedzieć ile mam o meritum naszego dyskursu wiadomości i dziwi mnie  jego napaść na moją osobę, bo co mu zawiniłam. Telewizję oglądam mniej więcej raz na miesiąc, a jeżeli uznał mój list za taki durny, to przecież nie musiał na niego odpowiadać.  Pan się zmitygował i przeprosił w odpowiedzi, przy okazji częstując mnie sporą porcją swoich opinii, na które już, zgodnie z planem, nie odpowiedziałam.

Ki diabeł mnie nakłonił do podjęcia dyskursu z takim gościem? Przecież mogłam była przewidzieć, co z tego wyjdzie, bo można było się domyślić, że to jakiś fanatyk.  Odnoszę wrażenie, że fanatyzm zaistniał w Polsce podczas mojej 39-cio letniej nieobecności.  Przedtem nie byłam go świadoma, choć jest nikła możliwość, że istniał, tylko tego nie zauważyłam w młodych latach, bo byłam zajęta własnymi sprawami.  Fanatyzmu jakiegokolwiek rodzaju zdecydowanie nie lubię, uważam, że, tak jak każda przesada, jest nie na miejscu a nawet może być bardzo szkodliwy (patrz Islam).

Jeżeli w Polsce jest duży procent fanatyków (a dokładnych wiadomości na ten temat nie posiadam), to czy grozi nam stan taki, jak w krajach muzułmańskich, gdzie głoszą śmierć ateistom?

środa, 1 maja 2013

Z cyklu: Zjawiska niewyjaśnione

Otóż takie mi się właśnie objawiło.  Chciałam po prostu obrać marchewkę do duszenia, co by się smacznie komponowała z gulaszem wołowym pod przykrywką z ciasta francuskiego (danie w Anglii znane jako „steak pie”, przepyszne i robione na wiele różnych sposobów). Jak wiadomo, do obierania prostych w formie warzyw najlepsza jest taka skrobaczka z rączką i specjalnym ostrzem.  Takowa znajduje się w każdej przyzwoitej kuchni i w mojej też była, dopóki jej nagle nie wcięło.

Nie mam pojęcia, co się z nią stało.  Przepytałam męża, który zawiaduje zmywarką na tę okoliczność czyli, czy ją ostatnio widział, ładował do zmywarki i gdzie ją po ewentualnym wyjęciu umieścił, ale niestety do żadnych sensownych konkluzji nie doszliśmy.

Oczywiście przeszukałam wszystkie kuchenne szuflady i nawet wszystkie, mało prawdopodobne, szafki, ale bez sukcesu.  Skrobaczkę wcięło i koniec, więc zmuszona jestem zaliczyć ten ewenement do zjawisk niewyjaśnionych.

Niby rzecz niezbyt cenna i o odszkodowanie z PZU nie będę się ubiegać, ale nie mniej jej brak jest lekko irytujący, bo była i teraz, jak potrzebna, to nagle jej nie ma.  Są dwie możliwości na wytłumaczenie jej zniknięcia: 1) przy ostatnim użyciu mogłam ją razem z obierkami wyrzucić do śmieci, bo tak czasem bywało ze sztućcami, które po ogrodowej imprezie lądowały w śmieciach razem ze współużytymi papierowymi talerzami;  2) mój łobuz pies mógł ją porwać i wynieść na zewnątrz, chociaż dlaczego miałaby go akurat tak zainteresować?

Sprawa nie jest światowej wagi, więc zaniecham dalszego dochodzenia, kupię nową skrobaczkę i już!

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...