niedziela, 28 września 2014

Grzybobranie

Jak zapewne większość Polaków z krwi i kości, uwielbiam zbierać i jeść grzyby.  Fakt, że jest to trochę niebezpieczny sport, bo co roku kilkanaście tysięcy osób umiera na zatrucia, ale to chyba nie ci, którzy od dziecka zbierali z rodzicami i od nich się uczyli.  Dokładne przestudiowanie atlasu grzybów też jest pomocne, ale najbezpieczniej jest kierować się doświadczeniem tych, co jedli i żyją.

Trujących grzybów jest wiele, najwięcej jest ich pośród tych z blaszkami pod kapeluszem i tych się najbardziej boję.  Najniebezpieczniejszy jest pewien muchomor , który jest podobno mylony z kanią, ale chyba trzeba się bardzo starać, żeby je pomylić.  Kania ma biały lub brązowy kapelusz z wyraźnym czubkiem, pokryty brązowymi lub beżowymi stzępkami oraz często nogę trochę w paski tak jak u kozaka, natomiast ten muchomor ma białą nogę, bardziej płaski kapelusz z kilkoma białoszarymi strzępkami i na dodatek jest trochę błyszczący i zielonkawy.

Moim zdaniem najgorsza jest wieruszka, której młode osobniki wyglądają zupełnie jak pieczarki polne, a dopiero w dojrzalszych można poznać co jest co (po ruchomym pierścieniu), więc nigdy ich nie zbieram.  Inne blaszkowe, które często ludzi zwodzą, to te podobne do podpieniek (podpieńków?) i rydzów, ale doświadczony, albo nawet tylko wyuczony z atlasu grzybozbieracz ich raczej nie pomyli. Z tych z rurkami pod kapeluszem jest tylko jeden trujący gatunek, przypominający prawdziwka szatan, ale jego czerwone zabarwienie powinno być wystarczającym ostrzeżeniem.

W dzieciństwie jeździliśmy na grzyby z rodzicami prawie co tydzień w sezonie, Tato nawet woził w samochodzie patelnię i tzw. prymus (patrz „Mistrz i Małgorzata”), żeby można było ewentualnie znalezione rydze lub gąski zjeść na poczekaniu, ale nie pamiętam jak sobie radził z tłuszczem do smażenia, może brał ze sobą na każdą wycieczkę, a może na bieżąco nabywał w najbliższym wiejskim sklepiku.  Obecne gromadnie w wielu nasłonecznionych zagajnikach maślaki, te z brązowymi, śliskimi kapeluszami, które mój Tato nazywał „pępki”, oczywiście trzeba było brać do domu, bo wymagały oprawienia  przed duszeniem.  Po późnym powrocie z grzybobrania, często Mama siedziała jeszcze po nocy, przebierając grzyby i zdejmując skórki z maślaków.

Od powrotu do Polski marzyłam o wycieczce na grzyby.  Mama z siostrą mieszkają w otoczeniu w miarę grzybnych lasów, ale siostra już nie chodzi na grzyby z powodu nieznośnego bólu kręgosłupa, a Mama od trzech lat leży.  Sama boję się chodzić, bo, po pierwsze, mam taką marną orientację, że pewnie bym się zaraz zgubiła, a po drugie tam są dziki. Teraz tam korzystamy wyłącznie z usług tubylców, którzy mają swoje grzybowe miejsca i potrafią dostarczyć grzyby na zamówienie.

Ale ostatnio trafiła mi się gratka.  Brat i bratowa zaprosili nas (to nie jest ta gratka, bo zaproszenie jest permanentne) do swojego letniego domku w grzybnym lesie, gdzie po kilku ciepłych i deszczowych dniach pokazały się grzyby.  Udało mi się nazbierać cały wielki kosz rydzów, maślaków, podgrzybków, kozaków i prawdziwków – już nie pamiętam kiedy tyle miałam.  Największą radochę zawsze sprawiało mi znalezienie pięknego czerwonogłowego kozaczka, prawie dorównującego urodą czerwonemu muchomorowi,  ale tym razem niestety żadnego takiego nie znalazłam. W ogóle byłam zmuszona skonstatować, że bezpowrotnie straciłam swój niegdyś niezaprzeczalny talent do znajdywania  grzybów, który  był moim udziałem przez wiele młodych lat. Bez pomocy rodziny uzbierałabym może niecałe ćwierć kosza, ale bratowa oprowadziła mnie po swoich grzybowych miejscach, oddając mi znalezione przez nią okazy, a brat doniósł grzyby, które przeoczyłam za ich płotem.  Zazdroszczę im tego, że mogą po prostu wyjść za płot z rana i już mają na obiad grzybki.

Zebrane grzyby wstępnie przebrałam już na miejscu, odrzucając stare lub robaczywe osobniki, więc do domu dowiozłam ok. 2/3 koszyka.  Po powrocie zajęłam się dalszą obróbką: z rydzów wykroiłam robaczywe i stare lub zgniecione części i włożyłam, bez mycia, do lodówki.  Z maślaków wszelkiego rodzaju zdjęłam skórkę i pokroiłam na cząstki, dorzuciłam też kilka pokrojonych podgrzybków ze skórką.  Kozaki i prawdziwki pokroiłam w paski do suszenia, rozłożyłam na półkach piekarnika i zaczęłam suszyć.  Smażone na maśle rydze podałam na włoski sposób,  jako okrasę do makaronu i było to przepyszne.  Uduszone z cebulą maślaki i podgrzybki zjedliśmy ze smakiem następnego dnia – niebo w gębie!  Podgrzybki definitywnie dodały bardzo grzybowego smaku.  Jakieś cztery lata temu wpadłam na pomysł zmielenia suszonych grzybów na proszek i stosowania jako przyprawy – sprawdziło się, więc polecam.

Poza sezonem nadal będę mogła się cieszyć smakiem grzybów, bo brat przywiózł zamrożone dla mnie przez bratową kanie, rydze i kurki, a ja osobiście też zamroziłam trochę już uduszonych kurek oraz maślaków z podgrzybkami  - można będzie je skonsumować  jako dodatek do głównego dania albo przerobić na przepyszny sos do mięsa.

Na koniec ciekawostka:  niedawno przeczytałam, że w niektórych krajach Europy zbieranie grzybów jest ograniczone prawami co do ilości na łebka (np. 1 – 1,5 kg), w niektórych trzeba mieć specjalne pozwolenie, a w Belgii w ogóle zbieranie czegokolwiek w lesie jest karalne.  Przypuszczam, że (nie daj Boże) propozycja wprowadzenia podobnych przepisów w Polsce spowodowałaby ogólnokrajowe rozruchy, a jakby już wprowadzili, to nikt by siędo nich nie stosował, tak jak Grecy do zakazu palenia w miejscach publicznych.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...