poniedziałek, 25 lutego 2013

Z cyklu "Nasze Psy": Toffi

Toffi, o którego smutnej śmierci pisałam niedawno,  był jednym z najszlachetniejszych  psów w naszej rodzinie, bo był czystym owczarkiem niemieckim, o przepięknej, bardzo rasowej budowie ciała i ubarwieniu, od którego zresztą pochodziło jego imię, bo był czarny od góry i podpalany od dołu. Był pięknym psem, tak pięknym, że zwracał uwagę weterynarzy i  rozkochał mojego bratanka w wilczurach, co spowodowało, że  też sobie podobnego sprawił.



Moja siostra kupiła go  jako 8-mio tygodniowego  szczeniaka od miejscowego hodowcy w małym miasteczku nieopodal zapadłej wsi, na której już od lat mieszka z naszą Mamą.  Pojechałyśmy tam razem i przedstawiono nam kilka szczeniąt przebywających w zagrodzie na zewnątrz. Gdy tylko tam weszłyśmy, wszystkie szczenięta rzuciły sie do nas, oprócz niego – on siedział w kącie i bał się podejść bliżej.  Był ciemniej ubarwiony niż jego rodzeństwo i miał piękne, łagodne, ciemne oczy, w odróżnieniu do pozostałych, które miały źle wróżące żółte.  Od  razu się nam spodobał.  Właścicielka poinformowała nas, że odda go taniej, bo jest niewydarzony i urodził się półtora dnia po całym miocie. Wiedziała, co robi, ale my niedokładnie, jak się potem okazało.

Dokonałyśmy transakcji , wzięłyśmy psa i wsadziłyśmy do samochodu.  Siostra siedziała za kierownicą,  ja obok z Toffim. Był przerażony: objął mnie przednimi łapami za szyję i natychmiast się na mnie posikał.

W domu były już dwa psy Mamy: wielki, skundlony wilczur imieniem Misiek i mała, pudelkowata suczka Zuzia.  Przyjęły go do rodziny bez najmniejszych problemów.

Pierwszym jego doświadczeniem  po przyjeździe do domu była miska z jedzeniem.  Zupełnie nie wiedział, co z tym zrobić i bardzo go to rozśmieszyło, wygłądało na to, że nigdy miski nie widział, więc najpierw trzeba go było karmić z ręki, ale w końcu zorientował się, że z miski też się da zjeść.

Następnie okazało się, że że panicznie boi się smyczy i zupełnie nie da się go do niej przyzwyczaić. Gdy usiłowałyśmy mu  ją założyć, zamierał w bezruchu i sikał pod siebie. Wzięłyśmy go do pani weterynarz, która poradziła zakładanie na początek króciutkiej smyczy, takiego zwisającego z obroży paseczka, a jak już się z nią oswoi, to potem normalnej.  Niestety nie poskutkowało, efekt krótkiej  smyczy bardzo podobny: przy pierwszej próbie uciekł pod drzwi do garażu i tam siedzial w bezruchu parę godzin, aż mu ją zdjęłyśmy.  Moja siostra w końcu uznała, że Toffi jest „dzieckiem specjalnej troski” i chyba miała rację.  Nawet z luźną obrożą miał ciężkie przejścia:  na początku sikał pod siebie kiedy się jej dotknęło, co mu, na szczczęście, potem przeszło, ale nadal wpadał w przerażenie,  kiedy gubił ją w ogrodzie na skutek drapania się, bo wiedział, że będzie się mu ją zakładać na nowo.  Przychodził wtedy do domu z podkulonym ogonem i chował się po kątach.  Toffi zawsze był smutny i przestraszony, nie bawił się zabawkami czy patykami jak inne młode psy i nie szalał po podwórku w napadzie niczym nieuzasadnionej euforii, której doświadczają inne psy, np. jeden z moich.

Pamiętam, jakie miał trudności ze swoimi wielkimi, wilczymi uszami jako szczeniak.  Najpierw próbował układać je na jeden bok lub drugi, albo jedno w przód, drugie w tył, potem składał je w stożek nad głową  albo rozkładał na boki.  W końcu pojął, że uszy mają stać wzwyż na głowie, osobno i elegancko, jak przystało na wilczura. To było słodkie!



Toffi sypiał na strychu,  koło łóżka mojej siostry, dokąd prowadziły strome schody.  Najpierw oczywiście trzeba było go wnosić, bo był za mały, żeby je pokonać, ale nawet jak już uzyskał wystarczające rozmiary, to nadal nie można go było namówić, żeby na nie wszedł, więc siostra go tam wnosiła wieczorem i znosiła każdego dnia rano, aż w końcu zrobił się na to za ciężki i trzeba było coś wymyślić.  Doszłyśmy do wniosku, że boi się prześwitów między stopniami; zakryłyśmy schody jakimś chodnikem i na szczęście to poskutkowało, w końcu się nauczył.

Był psem bardzo kochanym przez domowników oraz gości.  Jeden z naszych przyjaciół nazwał go „studentem”, bo widać było, że pies jest pojętny i stara się zrozumieć otaczający go świat – to było widać po jego inteligentnych oczach i skupionej uwadze i przekręcaniu głowy to w lewo to w prawo, kiedy się do niego mówiło.  Najwięcej jednak uczył się nie od ludzi, ale od Miśka.  Ten kilka razy wyprowadził Toffiego w pole (dosłownie), pewnie za sukami, potem najczęściej sam wracał do domu, zostawiając go gdzieś w okolicznych lasach.  Jednego  lata Toffi zginął w ten sposób dwa razy.  Za pierwszym razem, przyjaciel jadący do nas na obiad zauważył parę wielkich uszu  wystających z leśnego poszycia w pobliskim lesie.  Siostra zaraz pojechała z nim na poszukiwania i znaleźli Toffiego, który z radości, że się odnalazł,  skoczył na nią i  przewrócił ją na szosie.

Druga ucieczka, tego samego lata, zdarzyła się w dniu naszej tradycyjnej, dorocznej  imprezy ogrodowej, na którą zazwyczaj  przybywają nasi najbiżsi przyjaciele z miasta.  Toffi poszedł znowu w świat  z Miśkiem, który  wrócił po kilku godzinach, zostawiając towarzysza tej eskapady na pastwę losu  i  Toffi nie zdołał znaleźć drogi do domu.  Mój mąż wsiadł na rower i zaczął objeżdżać najbliższe lasy.  Wrócił po jakichś dwóch godzinach, cały usmarowany błotem, ale z Toffim!  Okazało się, że Toffiego znalazł w lesie, zawołał i pies do niego przyszedł, taki ucieszony z ze spotkania ze znajomą duszą,  że go obskoczył i usmarował.  Byłam dumna z mojego męża!

Najdłuższe zaginięcie zdarzyło się następnego roku na Wielkanoc.  Misiek i Toffi wybyły w Wielki Czwartek i następnego dnia Misiek wrócił, ale bez Toffiego.  Smutne to były święta, bo cała rodzina, która zjechała do nas na pierwsze święto  myślała tylko o nim. Siostra i ja bezskutecznie samochodem przemierzyłyśmy wszystkie okoliczne polne drogi, wołając go przez otwarte okno.  Na szczęście znalazł się w drugi dzień świąt.   Potem już rzadziej uciekał,  może dlatego , że i Misiek z ucieczek  zrezygnował na starość.

Toffi zawsze cierpiał na jakieś niezidentyfikowane alergie, które powodowały swędzenie skóry, i których żadne zmiany diety nie leczyły.  Nigdy nie lubił dotykania czy głaskania, ale w ostatnim roku życia polubił drapanie pod uchem.  Był coraz bardziej schorowany, na łokciach i pomiędzy palcami na na łapach zaczęło mu wyrastać dzikie mięso, więc osiągnęły niesamowite wymiary.  W końcu jego stopy zrobiły się takie wielkie, jak średnia ludzka dłoń bez palców, co spowodowało rozczapierzenie palców i trudności z chodzeniem.  Przez ostani rok życia Toffi był prawie kompletnie głuchy i ślepy, robił się coraz słabszy i coraz gorzej chodził; pod koniec często się przewracał albo spadał ze shodka na ganku, ale zachował węch i ochotę do jedzenia, czyli miał coś jeszcze z życia.  Gdy przchodziła pora karmienia, stawiał się w kuchni i szczekaniem domagał się obiadu.  Co prawda, czasem już myliły mu się godziny, ale dalej wiedział, co się mu  należy.  I tak było do ostatnich trzech dni przed śmiercią (patrz: Toffi – nekrolog).

4 komentarze:

  1. Z chęcią sama bym się wgramoliła na tę kanapę i pospała z psami :)
    Też miałam przyjaciela - owczarka niemieckiego, minęło prawie 10 lat po jego śmierci i nadal strasznie za nim tęsknię :( W moim domu jest inny pies, też bardzo kochany, jednak każdy zwierzak jest wyjątkowy, dlatego tęsknota zostanie ze mną na zawsze, tak jak jego miłość.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Psy rozkochują nas w sobie na wieczność :)
    Ich miłość jest bardzo prosta i szczera, a nasza tęsknota za nimi żyje i starzeje się razem z nami.
    Mam nadzieję, że kiedyś znowu spojrzę w ukochane, oddane oczy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie wiem, co czujesz - niestety psy żyją krócej niż my, i wobec tego kilka razy w życiu musimy się z nimi rozstawać i tęsknić. Mam dwa stare psy i też niedługo odejdą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zawsze wzruszają mnie płynące z serca wspomnienia o czworonożnych przyjaciołach... Właśnie siedzę w pracy i mam zatkane gardło ze wzruszenia a w oczach łzy. Może wynika to z faktu, że mam 12 letniego psa owczarka - zdrowego i tryskającego energią i strasznie się boję, że za parę lat ode mnie odejdzie ;-((

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...