czwartek, 31 stycznia 2013

Miłe niespodzianki

Pod koniec zeszłego roku podjęłam się formalności związanych z ustanowieniem i rejestracją naszej maleńkiej Wspólnoty Mieszkaniowej. Trochę się tego obawiałam, bo z dawnych czasów pozostała mi silna niechęć do wszelkich urzędów, ale zdecydowałam się na to, bo jestem osobą uczynną i, z ogółu właścicieli, ja miałam najwięcej czasu na papierkową robotę i na bieganie z nimi po odpowiednich organach biurokracji. Do moich zadań należalo ”zalegalizowanie” Wspólnoty i założenie konta bankowego, bo czeka nas remont elewacji, do którego może (ale to wątpliwe) dostaniemy jakąś dotację od miasta, a do jakiejkolwiek refundacji potrzebne jest konto na nazwę Wspólnoty.

Ponieważ w takich sprawach moje wiadomości były zerowe, zaczęłam badać ten temat w Internecie, gdzie znalazłam portale dla zarządców nieruchomości, zawierające przydatne porady doświadczonych zarządców i prawników, oraz fora dyskusyjne, na których tacy początkujący jak ja zadawali pytania a ci wtajemniczeni na nie odpowiadali.

Bardzo szybko i łatwo dowiedziałam się wielu istotnych rzeczy, które ukierunkowały moje działania i z pewnością zaoszczędziły mi różnych potencjalnych kłopotów.  Na przykład, od razu się okazało, że wspólnot mieszkaniowych nie tworzy się jakąś uchwałą właścicieli czy innym świadomym aktem, bo taka wspólnota po prostu zaczyna sobie istnieć w prawie w momencie, kiedy zostaje wyodrębniony choć jeden prywatny lokal w budynku mieszkaniowym.  Na dodatek od razu ma obowiązki!  Moim zdaniem, jest to trochę nagłe i niespodziewane, albo przynajmniej dla mnie było, bo kiedy kupowałam mieszkanie w 2003 roku, to nikt nie wspominał o żadnych wspólnotach.  A może w Polsce to wszyscy wiedzą, tylko ja nie wiedziałam, bo w Anglii coś takiego trzeba założyć, żeby zaistniało.  Mało tego, w tenże sposób samorzutnie powstają wspólnoty „duże” i „małe” i ta różnica jest ważna, bo rządzą nimi inne prawa: duże podlegają pod ustawy o własności, a małe pod Kodeks Cywilny.  Nasza jest zdecydowanie mała, bo są tylko trzy lokale, wszystkie własnościowe, a duża zaczyna się chyba powyżej siedmiu.  Te wiadomości były pierwszym stopniem wtajemniczenia.

Następny stopień to obowiązki. Jak zaczęłam się w nich rozczytywać, to najpierw wyglądało na to, że bez wielkiej grzywny się nie obejdzie, bo nasza Wspólnota nie jest zarejestrowana w Urzędzie Statystycznym jako jednostka gospodarcza i wobec tego nie posiada wymaganego prawem numeru REGON.  Na szczęście, po dogłębniejszym przebadaniu tematu okazało się, że REGON należy zdobyć (pod karą w/w grzywny) po 14-tu dniach od uchwalenia wyboru zarządu, więc byliśmy uratowani!  Nasza bardzo stara, ale bardzo nieświadoma Wspólnota nigdy niczego nie uchwaliła, więc mogliśmy zacząć od początku.  Wobec powyższego zajęłam się studiowaniem uchwał.  Portale internetowe były w tym bardzo pomocne, ściągnęłam wzory i uchwaliliśmy co trzeba, więc mogłam zacząć starania o REGON.  Równocześnie poszłam do banku zrobić wywiad w sprawie konta dla Wspólnoty - tam się okazało, że bez NIP-u ani rusz, no więc NIP też trzeba było uzyskać.  Znowu zaczęłam czytać i dowiedziałam się, w jakiej kolejności te sprawy załatwiać: najpierw REGON, potem bank, a na końcu NIP, co było bardzo pomocne, bo mogłam była zacząć od końca i w (prawie) nieskończoność kręcić się w kółko w biurokracji.  W międzyczasie napisałam jeszcze trzy inne uchwały Wspólnoty, które okazały się niezbędne do załatwiania spraw w urzędach, i moi współwłaściciele podpisali je bez szemrania, w nadziei, że wiem, co robię (i wiedziałam!).

Dobra, najpierw REGON.  Weszłam na stronę GUS-u i znalazłam tam adres i stronę najbliższego Urzędu Satystycznego oraz kilka numerów telefonów, każdy do innych spraw, co od razu wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie, bo alternatywa jest taka, że wisisz na telefonie i wysłuchujesz listy opcji aż trafisz, jeżeli masz szczęście, na tę, o którą ci chodzi.  Jeden z numerów był do spraw REGON i bardzo mnie to ucieszyło, ale nadal miałam pewne wątpliwości, czy to zadziała.  Zadzwoniłam na ten numer i, ku mojemu zdziwieniu, zadziałało!!! Bardzo uprzejma pani odebrała mój telefon i dokładnie poinformowała mnie o wszystkich dokumentach wymaganych do uzyskania numeru REGON oraz o spodziewanym przebiegu całego procesu administracyjnego. Byłam zaskoczona i zachwycona taką miłą obsługą, ale nadal, jako smutna pozostałość PRL-owskiego bytu, gdzieś głęboko w mojej świadomości czaił się następujący scenariusz: pozbieram dokumenty, stawię się w Urzędzie, a tam się okaże, że się nie da załatwić sprawy, bo np. niepoprawnie wykreśliłam opcję w skomplikowanym, czterostronnym podaniu, co się okaże niemalże przestępstwem w obliczu prawa, albo nie przyniosłam jakiegoś ważnego dokumentu, o którym pani mnie nie poinformowała, bo każdy obywatel to powinien wiedzieć bez podpowiedzi.   Nic podobnego!  Okazało się, że sprawa przebiegła dokładnie tak, jak mnie ta miła pani poinformowała. I tu lekcja dla mnie: nie powinnam żyć przeszłością, bo w czasie mojej długoletniej nieobecności w kraju dużo się zmieniło.

Podobnie pozytywne doświadczenie spotkało mnie przy załatwianiu w Urzędzie Skarbowym numeru NIP dla naszej Wspólnoty, więc chyba powinnam w końcu wyciągnąć się z mojej socjalistycznej paranoi!

Ciekawe, czy możnaby dochodzić odszkodowania za takie psychiczne upośledzenia.  Lepiej nie, bo państwo poszłoby z torbami!

Dla czytelników, których interesuje ciąg dalszy: zakładanie konta bankowego było OK, więc w końcu dokonałam wszystkich moich zamierzeń w imieniu naszej Wspólnoty.

1 komentarz:

  1. Po historii z przyczepką, nic dziwnego, że masz uprzedzenia!

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...