Na imprezę chciałyśmy zaprosić wszystkich przyjaciół domu oraz najbliższą rodzinę z Krakowa i Bielska-Białej i wyszło tego ok. 50-ciu osób, więc, pomimo tego, że Mamy urodziny wypadają w listopadzie, impreza musiała się odbyć w lecie, w ogrodzie, bo jej dwuizbowy wiejski domek takiej liczby gości nie byłby w stanie pomieścić, toż to prawie jak całkiem przyzwoite wesele!
Wyznaczyłyśmy termin na sobotę 25-go lipca i planowanie zaczęłyśmy miesiąc wcześniej, a zakupy niedługo potem. Menu było obszerne i urozmaicone: na początek barszcz z krokietami, których sporą ilość wyprodukowałyśmy dużo wcześniej i zamroziłyśmy na właśnie taką okazję; kilka wykwintnych potraw na zimno z pieczywem, żeby umilić czekanie na grill, a z grilla marynowane polędwiczki wieprzowe i kiełbaski z bardzo dobrej wędliniarni. Na koniec jeszcze dodałam kilka filetów z łososia, żeby się nie zmarnowały, bo miałam przygotowane do usmażenia poprzedniego dnia dla gości z południa, ale nie wszystkie się zjadły, więc na imprezie przyprawiłam je jednym z sosów przygotowanych do krewetek (sojowo-imbirowym), ugrillowałam i miały wielkie powodzenie wśród kilku spóżnionych gości.
Potrawy na zimno składały się z mozzarelli z pomidorami, przyprawionej oregano i oliwą; olbrzymich krewetek z dwoma sosami, sojowo-imbirowym i majonezowym z harissą; wędzonego łososia w sosie śmietanowo-chrzanowym z kaparkami; sałatki z młodych ziemniaków i jajek w majonezie ze szczypiorem; kurczaka koronacyjnego (potrawa wymyślona na 50-tą rocznicę koronacji angielskiej królowej Elżbiety II); świeżutkich białych bułeczek; chrupiących ogórków zakiszonych tydzień wcześniej oraz pysznego smalcu i żytniego chleba. Na wszelki wypadek był też półmisek porcjowanych pieczonych kurczaków do konsupmpcji na zimno lub z grilla, żeby, broń Boże, nikt nie wyszedł głodny, ale zostały prawie wszystkie, bo oczywiście, jak zwykle u mnie, wszystkiego było za dużo. Mam jakąś paranoję na ten temat: w czasie przygotowywania wpadam w panikę, że nie starczy tego dla wszystkich, a potem zawsze się okazuje, że jest na pułk wojska.
Na deser były dwa półmiski pokrojonych i pięknie przez kuzynkę i najbliższą przyjaciółkę zaprezentowanych owoców, trzy torty z naszej wypróbowanej cukierni Sowa (zupełnie niepowiązanej z tą od podsłuchów) oraz ciasta zakupione przez gości z południa. Całemu posiłkowi towarzyszyły woda, soki oraz galony wina i piwa, więc było co pić.
Gości przybyło na imprezę trochę mniej, ok. 35, bo nie wszyscy mogli, ale parking na trawniku wzdłuż wjazdu i tak okazał się niewystarczający, więc najpózniejsi goście zaparkowali już na szosie. Kiedy najwcześniejsi przybysze chcieli wyjechać, trzeba było zrobić większe przemeblowanie.
Os, much i komarów na szczęście nie było z powodu deszczowej aury, ale przybył jeden nieproszony gość - wielka i malownicza ćma, która całkiem możliwie mogła być jakimś paskudnym szkodnikiem drzew.
Mimo burzliwej i deszczowej pogody impreza była udana. Mama, która już nie wstaje z łóżka i jest bardzo słaba, kazała się wywieźć na wózku na ganek, gdzie przywitał ją tłum gości, intonując „Sto lat”, co ją bardzo ucieszyło i podbudowało.
Konstatuję wobec powyższego, że nasz wysiłek w przygotowaniu imprezy się opłacił z nadwyżką, zwłaszcza, że szczególnie dobrze wpłynęła ona na Mamę, która po niej odzyskała trochę chęci do życia.