środa, 6 maja 2015

Wizyta w Paryżu – cz.2

O Paryżu możnaby oczywiście pisać bez końca, ale spróbuję tu zmieścić resztę naszych najważniejszych wrażeń z tych trzech dni pobytu, z których jeden, niedzielę,  spędziliśmy prawie całkowicie pijąc i jedząc w barach i restauracjach, bo lało jak z cebra. Za to połaziliśmy sobie po mieście do woli i w sobotę, kiedy było ciepło i słonecznie, i w poniedziałek, też słoneczny ale zimny z powodu bardzo silnego wiatru.

W sobotę trafiliśmy na dwa małe targowiska żywnościowe, które we Francji są zawsze wyjątkowo piękne i ciekawe: piękne z powodu natchnionej aranżacji barwnych produktów na stoiskach, a ciekawe z powodu różnorodności towaru oraz dobrze poinformowanych, czasem ekscentrycznych, pomocnych sprzedawców, najwyraźniej kochających to co oferują publice.  Pierwsze odkryłam paląc przedśniadaniowego papierosa na balkonie, na placyku tuż przy naszym hotelu, więc tamże udaliśmy się zaraz po śniadaniu. Było tylko 6 czy 8 stoisk, z warzywami i owocami, serami, rybami,   wędlinami i może jeszcze jakieś inne,   ale nie pamiętam, bo natychmiast zaabsorbowały mnie sery i wędliny.  Najpierw obejrzałam sery, które na jednym stoisku wyglądały o wiele bardziej autentycznie niż na drugim.  Ażeby dać sobie czas do namysłu, poszłam potem do wędlin, gdzie od rozmaitości suchych kiełbas w rodzaju salami (saucisson sec) kręciło się w głowie.     Długo myślałam i oglądałam, spróbowałam jednej z osła i była bardzo dobra, ale w końcu kupiłam dwie bardziej tradycyjne, wieprzowe i przepyszne.  Później jeszcze wróciłam na to stoisko i poprosiłam, żeby mi pokrojono po kilka plasterków z każdej, włożyłam je do torebki i podjadaliśmy je przez cały dzień.  Potem udałam się po sery i kupiłam dojrzały kozi w czarnej posypce i jakiś inny, bardzo pachnący i tłusty.  Zjadłabym to wszystko na raz, ale na szczęście rozsądek wziął górę, odnieśliśmy je do hotelu i wyruszyliśmy w Paryż.

Następny rynek był trochę większy i ruchliwszy i najbardziej zaciekawiło mnie jedno stoisko z serami, któremu prezydował chyba ciut podpity właściciel w prawie napoleońskim kapeluszu.   Niektóre sery były imponujących rozmiarów, w życiu nie widziałam tak olbrzymich jak bardzo stary Cantal (dość łagodny, ale szlachetny i doskonały) i trochę młodszy Comte, którego nienapoczętych kół używano jako stołu do krojenia. 

Na inne, bardzo sławne, targowisko natknęliśmy się w poniedziałek, kiedy niestety było nieczynne: Marche des Enfants Rouges (Targ Czerwonych Dzieci) w 3-ciej dzielnicy, Rue de Bretagne.  Jest to najstarszy zadaszony targ w Paryżu, a jego nazwa pochodzi od sierocińca, który znajdował się w pobliżu i w którym dzieci nosiły czerwone mundurki czy może fartuszki. Bardzo żałowałam, że to był poniedziałek – zły dzień dla turystów we Francji, bo wiele interesujących miejsc jest zamknięte, np. wszystkie muzea.   Na dodatek okazało się też, że zamknięta jest piekarnia koło hotelu, której prężne działanie zaobserwowałam z balkonu w niedzielę i w której planowałam w poniedziałek zakupić świeże bagietki do naszych serów i kiełbas, żeby uczynić z nich kanapki na drogę powrotną.

Paryż ma swoistą architekturę, np. te typowe kamienice z balkonami i mansardami  czy te osławione, przepiękne, chyba bardziej fin-de-siecle niż art deco, stacje metra.   Tu nie ma małych budowli, wszystko jest z rozmachem, np. budynek domu towarowego Samaritaine (który stoi pusty, ale jest możliwość, że znowu ożyje)

    czy chyba 40-metrowej wysokości  pomnik na placu Bastille.    

W niedzielę chciałam iść na mszę do Notre Dame, co już raz kiedyś zrobiłam, ale dla pewności w sobotę poszłam sprawdzić, kiedy są msze i jak się tam dostać.  Oczywiście była spora kolejka do wejścia, ale stał przy nim znak, który kierował zwiedzających do wejścia po prawej, a kongregację mszalną do wejścia po lewej, więc większość kolejki szła w prawo.  Kiedy dotarłam tam w niedzielę rano, okazało się, że kolejka miała ok. kilometr długości (nie przesadzam), a znak ktoś odwrócił tyłem, tak, że wszyscy pchali się do wejścia mszalnego po lewej.  W katedrze jest ruch jednokierunkowy i przy wyjściu stał strażnik, ale dlaczego nikogo nie było przy wejściu, zwłaszcza w niedzielę?  Wobec takiego bałaganu zrezygnowałam z walki i ruszyłam w stronę hotelu.  Po drodze napotkałam kościół St. Gervais, w którym właśnie odbywała się msza, więc tam weszłam.  Trochę późno, bo już zbliżało się podniesienie, ale trudno, nie miałam wyboru.  Kościół był, jak wszystko w Paryżu, olbrzymi, i należał do jakiegoś zakonnego bractwa.  Bardzo uroczystą i długą mszę odprawiali bracia zakonni, a towarzyszyły im zakonnice zebrane przed ołtarzem.  Zamiast ławek były drewniane stołki i ludzie nie klękali, bo klęczników nie było, ale we właściwych momentach wstawali.  Msza była piękna, w akompaniamencie chóru zakonnic, ale najbardziej zachwyciło mnie zachowanie wiernych.  Wszyscy bez wyjątku zachowywali się bardzo nabożnie, poruszali się z namaszczeniem i cicho,  w ich postawach widać było ogromny szacunek i nie było wrzeszczących i biegających dzieci.  Dla mnie to było niezwykłe, bo w Anglii, we Włoszech i w Polsce na mszach jest hałas i rozgardiasz i takich rozmodlonych ludzi się nie widuje.

Podczas naszej poniedziałkowej wędrówki trafiliśmy na Pont de L’Archeveche, na którym od wielu lat odwiedzający Paryż wieszają kłódki z różnymi napisami upamiętniającymi ich wizytę.   Ogólny widok jest imponujący, ale zaczyna brakować miejsca do podczepiania kłódek, więc tworzą się z nich zwisające winogrona.   Szkoda, że byliśmy tam tak przelotnie, bo jestem pewna, że niektóre stare kłódki miałyby ciekawą historię do opowiedzenia.

Najzupełniej zgadzam się ze słowami znanej piosenki  „I love Paris in the springtime” – w mieście kwitła już wisteria   i niezwykłe, duże,  niebieskie kwiecie na drzewach, których nazwy niestety nie znam, a po drodze z lotniska Beauvais, ok. 90 km od Paryża, widziałam też pola kwitnącego rzepaku.

Jeszcze na koniec dwie ciekawostki, które zwróciły moją uwagę: artystyczne, trochę art deco,  wszechobecne miejskie kosze na śmieci   oraz apetyczne stoisko z owocami morza przy jakiejś restauracji. 

8 komentarzy:

  1. ~Antoni Relski7 maja 2015 03:58

    Uwielbiam te małe tragi we Francji.
    Przede wszystkim zaś stoiska z serem i oliwkami
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkie takie targi są najpiękniejsze na południu Francji, np. w Aix-en-Provance, a zwłaszcza te z oliwkami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdybym mogła, wylizałabym monitor. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Musiałam wykazać się bardzo silną wolą, żeby nie kupić ton tych serów i kiełbas, bo mieliśmy tylko mały podręczny bagaż samolotowy. Następnym razem do Francji pojadę samochodem, choć stąd mam dużo dalej niż miałam z Anglii.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie i smacznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale apetycznie u Ciebie. :) Pamiętam, jak byłam u kuzynki we Francji po raz pierwszy i moje zetknięcie z tamtejszymi serami. Niektóre powalały aromatem. :) U nas jeszcze wtedy takich śmierdziuchów nie można było kupić.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja jestem seromanką i dlatego moim marzeniem jest wycieczka do rejonu Poitou, gdzie produkują najwspanialsze kozie sery.

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...