W sobotę trafiliśmy na dwa małe targowiska żywnościowe, które we Francji są zawsze wyjątkowo piękne i ciekawe: piękne z powodu natchnionej aranżacji barwnych produktów na stoiskach, a ciekawe z powodu różnorodności towaru oraz dobrze poinformowanych, czasem ekscentrycznych, pomocnych sprzedawców, najwyraźniej kochających to co oferują publice. Pierwsze odkryłam paląc przedśniadaniowego papierosa na balkonie, na placyku tuż przy naszym hotelu, więc tamże udaliśmy się zaraz po śniadaniu. Było tylko 6 czy 8 stoisk, z warzywami i owocami, serami, rybami,
Następny rynek był trochę większy i ruchliwszy i najbardziej zaciekawiło mnie jedno stoisko z serami, któremu prezydował chyba ciut podpity właściciel w prawie napoleońskim kapeluszu.
Na inne, bardzo sławne, targowisko natknęliśmy się w poniedziałek, kiedy niestety było nieczynne: Marche des Enfants Rouges (Targ Czerwonych Dzieci) w 3-ciej dzielnicy, Rue de Bretagne. Jest to najstarszy zadaszony targ w Paryżu, a jego nazwa pochodzi od sierocińca, który znajdował się w pobliżu i w którym dzieci nosiły czerwone mundurki czy może fartuszki. Bardzo żałowałam, że to był poniedziałek – zły dzień dla turystów we Francji, bo wiele interesujących miejsc jest zamknięte, np. wszystkie muzea. Na dodatek okazało się też, że zamknięta jest piekarnia koło hotelu, której prężne działanie zaobserwowałam z balkonu w niedzielę i w której planowałam w poniedziałek zakupić świeże bagietki do naszych serów i kiełbas, żeby uczynić z nich kanapki na drogę powrotną.
Paryż ma swoistą architekturę, np. te typowe kamienice z balkonami i mansardami
W niedzielę chciałam iść na mszę do Notre Dame, co już raz kiedyś zrobiłam, ale dla pewności w sobotę poszłam sprawdzić, kiedy są msze i jak się tam dostać. Oczywiście była spora kolejka do wejścia, ale stał przy nim znak, który kierował zwiedzających do wejścia po prawej, a kongregację mszalną do wejścia po lewej, więc większość kolejki szła w prawo. Kiedy dotarłam tam w niedzielę rano, okazało się, że kolejka miała ok. kilometr długości (nie przesadzam), a znak ktoś odwrócił tyłem, tak, że wszyscy pchali się do wejścia mszalnego po lewej. W katedrze jest ruch jednokierunkowy i przy wyjściu stał strażnik, ale dlaczego nikogo nie było przy wejściu, zwłaszcza w niedzielę? Wobec takiego bałaganu zrezygnowałam z walki i ruszyłam w stronę hotelu. Po drodze napotkałam kościół St. Gervais, w którym właśnie odbywała się msza, więc tam weszłam. Trochę późno, bo już zbliżało się podniesienie, ale trudno, nie miałam wyboru. Kościół był, jak wszystko w Paryżu, olbrzymi, i należał do jakiegoś zakonnego bractwa. Bardzo uroczystą i długą mszę odprawiali bracia zakonni, a towarzyszyły im zakonnice zebrane przed ołtarzem. Zamiast ławek były drewniane stołki i ludzie nie klękali, bo klęczników nie było, ale we właściwych momentach wstawali. Msza była piękna, w akompaniamencie chóru zakonnic, ale najbardziej zachwyciło mnie zachowanie wiernych. Wszyscy bez wyjątku zachowywali się bardzo nabożnie, poruszali się z namaszczeniem i cicho, w ich postawach widać było ogromny szacunek i nie było wrzeszczących i biegających dzieci. Dla mnie to było niezwykłe, bo w Anglii, we Włoszech i w Polsce na mszach jest hałas i rozgardiasz i takich rozmodlonych ludzi się nie widuje.
Podczas naszej poniedziałkowej wędrówki trafiliśmy na Pont de L’Archeveche, na którym od wielu lat odwiedzający Paryż wieszają kłódki z różnymi napisami upamiętniającymi ich wizytę.
Najzupełniej zgadzam się ze słowami znanej piosenki „I love Paris in the springtime” – w mieście kwitła już wisteria
Jeszcze na koniec dwie ciekawostki, które zwróciły moją uwagę: artystyczne, trochę art deco, wszechobecne miejskie kosze na śmieci
Uwielbiam te małe tragi we Francji.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim zaś stoiska z serem i oliwkami
Pozdrawiam
Wszystkie takie targi są najpiękniejsze na południu Francji, np. w Aix-en-Provance, a zwłaszcza te z oliwkami.
OdpowiedzUsuńGdybym mogła, wylizałabym monitor. :D
OdpowiedzUsuńMusiałam wykazać się bardzo silną wolą, żeby nie kupić ton tych serów i kiełbas, bo mieliśmy tylko mały podręczny bagaż samolotowy. Następnym razem do Francji pojadę samochodem, choć stąd mam dużo dalej niż miałam z Anglii.
OdpowiedzUsuńPięknie i smacznie!
OdpowiedzUsuńAle apetycznie u Ciebie. :) Pamiętam, jak byłam u kuzynki we Francji po raz pierwszy i moje zetknięcie z tamtejszymi serami. Niektóre powalały aromatem. :) U nas jeszcze wtedy takich śmierdziuchów nie można było kupić.
OdpowiedzUsuńJak to we Francji ...
OdpowiedzUsuńJa jestem seromanką i dlatego moim marzeniem jest wycieczka do rejonu Poitou, gdzie produkują najwspanialsze kozie sery.
OdpowiedzUsuń