Pewnego weekendowego dnia rutynowo jadę sobie samochodem do Mamy. Nie mam daleko, około godzinę jazdy, ale nawet godzina bez papierosa to dla mnie za długo, więc zapalam, pomimo, że nie tak dawno prawo zabroniło, bo to podobno rozprasza kierowcę. Nota bene, mam co do tego pewne wątpliwości, bo mnie najbardziej rozprasza nikotynowy głód, o wiele bardziej niż np. jakakolwiek rozmowa z pasażerem, której ustawodawcy w swojej wszechwiedzy jeszcze nie zabronili.
No więc palę i jadę, aż nagle spostrzegam misiaczków (w języku CB Radio) na wylocie z największej wsi na mojej trasie. Najpierw popadam w panikę i ciarki adrenaliny mnie przechodzą na myśl o zatrzymaniu, ale udało się, nie zauważyli. Po ochłonięciu z adrenaliny przychodzi mi do głowy fantazyjny pomysł na wykręcenie się z ewentualnej opresji, może ciut ryzykowny, ale zawszeć to ryba na bezrybiu, czyli lepsze niż nic.
Pan władza (tak się mówiło za komuny, ale nie jestem pewna czy to nadal stosowne) mnie zatrzymuje, przedstawia się jako sierżant jakiś tam i twierdzi, że palę za kierownicą, a ja na to, wskazując na siedzenie obok, że to nie ja, tylko mąż. Pan sierżant, zresztą całkiem słusznie, zauważa, że obok mnie nikt nie siedzi, a ja na to: „O Jezu, zgubiłam meża!” „A pies jest?” pytam, nerwowo oglądając się za siebie na tył samochodu. Pies jest, więc gorączkowo wyjaśniam: „Jakie to szczęście, że pan sierżant mnie właśnie zatrzymał, bo inaczej bym męża zapodziała! Stanęliśmy po drodze, no bo pies musiał się załatwić, mąż z nim wyszedł a ja zostałam w samochodzie, bo przecież zimno okropnie, potem pies wrócił i musiałam chyba zapomnieć, że męża też wiozłam, bo najwidoczniej odjechałam bez niego. Natychmiast zawracam po męża, na szczęście dzięki panu nie odjechałam daleko!” Po czym, zanim pan policjant racjonalnie rozpatrzy incydent, zamaszyście zawracam i odjeżdżam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wizyta
Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...
-
Pierwszą pracą, którą podjęłam w Anglii była praca ekspedientki w pralni chemicznej. Dokładnie nie pamiętam kiedy to było, ale przypuszczam...
-
Do wczoraj nie miałam pojęcia, że udzielam mu schronienia, chociaż musiał rezydować i tyć na moim wikcie już dobre kilka lat. Nie zauważyła...
-
Kiedy czytam moje ulubione blogi, nasuwają mi się myśli i wspomnienia wydarzeń, własnych lub zaobserwowanych, które trudno ująć tylko w kom...
Ha, ha :) I naprawdę to przeszło? ;) :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, do zatrzymania nie doszło, ale też jestem ciekawa.
OdpowiedzUsuńTo ja dołączam do klubu zaciekawionych. :) Przypomniałam sobie przy okazji pewną historyjkę. W czasach licealnych popalałyśmy w tajemnicy przed chłopakami. Wchodziłyśmy do łazienki i oddawałyśmy się z pasją paleniu fajeczek. Pewnego dnia ówczesny chłopak mojej przyjaciółki zawołał ją nieoczekiwanie. Wyszła, zapominając, że ma papierosa między palcami. Odpowiedziała mu na pytanie wyczerpująco, gestykulując przy tym zamaszyście. W końcu zauważyła, że facet ma dziwny wyraz twarzy i spostrzegła, o co chodzi. Zrobiła bezcenną minę i zawołała zupełnie poważnie: Aśka, przecież mnie się twój papieros do palców przykleił! :D
OdpowiedzUsuńTo się nazywa przytomność umysłu! Mnie tego brakuje, cięte i sprytne odpowiedzi przychodzą mi do głowy dwa dni po fakcie.
OdpowiedzUsuńHaha dobry patent :D
OdpowiedzUsuńCiekawe czy by zadziałał :D
Jeżeli, to tylko przez zaskoczenie.
OdpowiedzUsuńMyślę że pan władza nie da się nabrać na ten pomysłowy numer.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Właściwie ja też tak sądzę, ale bajka to bajka, nie musi się sprawdzać.
OdpowiedzUsuńJakiś inny ten Twój email, z dodatkowym "m"
OdpowiedzUsuń