wtorek, 20 stycznia 2015

Afera garnkowa

O pięć minut drogi od naszego mieszkania znajduje się niepokaźny sklepik Carrefour.  Jest mały i ciasny,  bez ruchomych taśm do towarów przy kasach i jeszcze na dodatek stawiają na tym ograniczonym miejscu różne promowane produkty, więc często nie starcza miejsca na wyłożenie całej zawartości niewielkiego koszyka.  Są cztery kasy, z których zazwyczaj tylko dwie są obsadzone, a oprócz tego jest stoisko monopolowe, pełniące rolę kasy oraz punktu obsługi klienta i często kolejki są długie.  Mimo tych zastrzeżeń regularnie korzystamy z tego sklepu, bo ma podstawowe produkty i niezły asortyment świeżego mięsa, serów  i pieczywa, a zresztą żadnego supermarketu w pobliżu nie ma.

Pewnego dnia mąż i ja wybraliśmy się na zwykłe zakupy do tegoż sklepu, ale przy okazji zamierzaliśmy kupić dwa garnki po promocyjnych cenach, na które zbieraliśmy nalepki przez jakiś czas, po jednej za każde wydane 10 zł.  Oferowane garnki firmy Brabantia są świetne, sprawdziłam to kupując dwa wcześniej: są zrobione z grubego aluminium pokrytego potrójną warstwą czegoś nieprzylepnego i naprawdę nic się w nich nie przypala, mimo tego, że ja jestem w tym kierunku uzdolniona.

W sklepie załadowaliśmy do pełna dwa koszyki umieszczone na zgrabnym wózeczku brakującymi w domu produktami, jak np. kapustą i marchewką (dla psa na dodatek do suchej karmy), oliwą (której zużywam nieprzeciętne ilości), chlebem, mlekiem, płatkami śniadaniowymi, serami, piwem, itp. i udaliśmy się do najbliższej kasy, przy której urzędowała miło wyglądająca pani w wieku dojrzałym.  Pani sprawnie zeskanowała nasze zakupy,  a potem, na podstawie okazanych przeze mnie kuponów z naklejkami, zaczęła działać w kierunku sprzedania nam dwóch wybranych garnków.  I tu się zaczęły schody: garnki były w magazynie, a dostęp do magazynu miał tylko ochroniarz, po którym ani śladu „na sklepie” nie było.  Pani kasjerka poszła go szukać, co spowodowało lekki zastój w kolejce, jak się później okazało, jeden z wielu.  W końcu go znalazła i posłała do magazynu – wrócił chyba dopiero po 10-ciu minutach, co spowodowało następny zastój.  Nota bene, był to ten sam ochroniarz, który ze dwa tygodnie wcześniej marudził, że kazałam sobie przynieść z magazynu do obejrzenia garnek, którego w tym momencie nie mogłam kupić, no ale chciałam wiedzieć, czy warto zbierać nalepki. Pani kasjerka nabiła garnki na kasę i podliczyła sumę do zapłaty.  Suma wydała mi się mocno wygórowana, ale doszłam do wniosku, że zapłacę, kartą, a dociekać bedę potem, żeby nie tamować kolejki.  I to był duuuży błąd!  Jak się później okazało, ciężko było to odkręcić.

Kiedy zwróciłam uwagę kasjerce na fakt, że rachunek wyniósł 547 zł zamiast około 300, natychmiast poleciała z nim do punktu obsługi klienta, gdzie zleciła jego anulowanie i dokąd mnie odesłała. Wtedy już była spora kolejka do jej kasy i ludzie zaczynali się niecierpliwić.  Na dodatek w sklepie było gorąco, więc zdjęłam puchową kurtkę i powierzyłam ją mężowi, który usiadł na ławeczce przy wyjściu i wdał się w okolicznościową rozmowę z facetem, który przedtem stał za nami w kolejce do tej kasy i wyszedł z kolejki na odpoczynek, bo zanosiło się na dłużej.

Oczywiście na stoisku monopolowym czyli w punkcie obsługi klienta też była spora kolejka, więc nic dziwnego, że jej uczestnicy krzywo na mnie patrzyli, kiedy kasjerka mnie tam zaprowadziła w celu anulowania rachunku.  Punkt obsługiwała młoda dziewczyna, i tak już mocno już zestresowana długością kolejki, więc zupełnie nie ucieszyło jej polecenie kasjerki, zwłaszcza, że absolutnie nie była pewna, jak zrobić tę anulację.

W międzyczasie do następnej kasy zasiadła jakaś nadrzędna, sądząc po ubiorze, kasjerka, żeby odciążyć pozostałe kasy i kiedy dziewczyna wezwała ją na pomoc, ta pani najpierw zupełnie nieprofesjonalnie wyklęła kupowane przeze mnie garnki, a potem kazała dziewczynie anulować mój rachunek, odejmując produkt po produkcie.  Ludzie w kolejce zaczynali się denerwować, więc oświadczyłam w ogólnym ich kierunku, że przepraszam, zapłaciłam 547 zł za zakupy o wartości ok. 300 zł i usiłuję to odzyskać, co chyba do nich dotarło, bo nikt słowa nie powiedział. Mąż przyprowadził nasz bardzo poręczny i zapakowany z górką wózek w kolorze fuksji, dziewczyna spojrzała na długawą listę naszych zakupów i zarządziła, że mamy podawać je w takiej kolejności w jakiej widnieją na paragonie, bo inaczej się pomyli.  Zaczęło się odliczanie. Wywołała pierwszy produkt,  piwo, które oczywiście znajdowało się na samym dnie przepastnego wózka w kolorze fuksji i natychmiast stało się oczywiste, że bez stacji pośredniej w postaci wózka sklepwego ten numer nie prrzejdzie, więc zawezwałam  męża z ławeczki, żeby takowy dostarczył.  Dostarczył, ale w pośpiechu wziął sam stelaż, bez koszyków.  Na szczęście był ich stos przy kasie monopolowej i jakiś uczynny kolejkowicz podał dwa, więc sprawa ruszyła do przodu i piwo powędrowało przez ladę do stóp dziewczyny. Meko zostało wywołane jako następny zakup, potem ćwiartki kurczaka, potem kapusta, marchew, itd., itp., a droga każdego produktu z jednej strony lady na drugą była śledzona przez kolejkowiczów, którzy z tego powodu najwidoczniej popadli w jakąś hipnozę, bo stali jak zamurowani.

Trochę to trwało, ale w końcu dziewczyna odliczyła wsyzstkie nasze zakupy i wyszło jej ok. 300 zł, co było zgodne ze stanem rzeczywistym, ale na zwrot pieniędzy się nie nadawało, bo przecież zapłaciłam 547 zł.  Rozpłakała się i poinformowała wszystkich obecnych, że po przerwie to ona już tu nie wróci.  Ujęta po ludzku jej sytuacją, pocieszałam ją jak moglam, mówiąc, że to nie jej wina i że jakoś to rozwiążemy, że niech się tak nie denerwuje, a ludzie w kolejce też zaczęli jej współczuć i wytworzyła się całkiem solidarna atmosfera.  Co prawda, jeden facet wyłamał się z kolejki i zapytał, czy może wziąć butelkę z półki i zapłacić w innej kasie, ale mu nie pozwolono, mimo, że takie przypadki już bywały.  Chwilę potem spróbował jeszcze raz i tym razem dziewczyna  wezwała ochroniarza, który zaniósł mu butelkę do innej kasy.

Nasza sprawa jednak nie posunęła się do przodu, bo zwrotu płatności nie dało się zrobić.  Zdesperowana częstymi wezwaniami dziewczyny nadrzędna kasjerka w końcu nakazała jej oddać mi zapłaconą sumę w gotówce i zachować paragon, co ta zrobiła, ale za następną wizytą w kasie monopolowej narzędna rzuciła, że nie wie jak się z tego wytłumaczą i uciekła.  Dziewczyna była coraz bliższa kompletnego załamania nerwowego, więc zaproponowałam, że napiszę na tym paragonie oświadczenie o odebraniu 547 zł gotówką, żeby nie miały kłopotów i tak zrobiłam.  To ją trochę pocieszyło i potem chwaliła się nadrzędnej, że „pani sama mi napisała”.

Następnie wyszła kwestia co zrobić z naszymi zakupami, które spoczywały za ladą, u stóp dziewczyny. Biedna dziewczyna  już absolutnie nie chciała mieć nic do czynienia z tą transakcją, więc uradziłyśmy, że wszystkie zakupy przełożymy do koszyków, ustawię się w innej kasie i normalnie za nie zapłacę.  Dziewczyna nadal pochlipywała, ale miała na tyle przytomności umysłu, żeby poradzić mi ustawienie się w kolejce do kasy tej nadrzędnej kasjerki.  I tak też uczyniliśmy: z pomocą męża, dziewczyny i kolejkowiczów, szczęśliwych, że wreszcie się nas pozbędą,  załadowaliśmy nasze zwrócone zakupy i dzielnie stawiliśmy czoła kolejce do kasy pani nadrzędnej.

Kiedy przyszła na nas kolej, pani kasjerka odsunęła te pechowe garnki na bok i powiedziała, że nabije je na kasę na samym końcu.  Wyraziłam opinię, że to ryzykowne, bo mogą znowu zepsuć cały rachunek i wtedy ona wpadła na genialny pomysł: zwykłe zakupy załatwimy w jednej transakcji, a potem te cholerne garnki w osobnej transakcji.  I w ten prosty sposób, po dobrej godzinie przy kasach Carrefour’a weszliśmy w posiadanie różnych produktów żywnościowych oraz dwóch promocyjnych garnków.

Otrzymałam potrójne przeprosiny za kłopot od tej pierwszej kasjerki i podwójne od nadrzędnej, więc było przyzwoicie i kulturalnie, ale sytuacja była zapalna i mam wrażenie, że gdyby ktoś zaczął w jakimś momencie krzyczeć, to nie wiadomo, do czego by doszło, pewnie ludzie by nas zlinczowali.  Niespieszno nam tam wrócić na zakupy, ale odczekamy ze dwa tygodnie i będzie dobrze.

15 komentarzy:

  1. Ale przygoda! A Careffour powinien żałować, ze na przynajmniej dwa tygodnie stracił takich dobrych klientów...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że nie zabrakło Wam cierpliwości. I że ludzie podeszli ze zrozumieniem. Generalnie przygoda niefortunna, ale sporo w niej pozytywnych elementów. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jasne, niech portkami trzęsą!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja z natury jestem cierpliwa, a z wykształcenia wiem, jak łagodzić wybuchowe sytuacje, zresztą awantury kosztują mnie o wiele więcej energii niż spokojne podejście. Mąż był po prostu rozbawiony sytuacją, a nigdzie się nam nie spieszyło.

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Antonoi Relski25 stycznia 2015 05:38

    Mam nadzieję że granik tego warte. Ja nie zbierałem ani na garnki ani na noże szefa kuchni. Przez wcześniejsze złe doświadczenia
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Normalnie też jestem mało podatna na takie promocje, ale kupiłam i kute noże Sabatier i garnki Brabantia, i bardzo dobrze mi służą. Ale najpierw im się dokładnie przyjrzałam, a poza tym kupony na nie i tak się zbierały. Dużo gotuję, więc dobry sprzęt jest istotny.
    Noże szefa kuchni to chyba były w Lidlu, do którego od czasu do czasu chodzę tylko po polędwicę lub kotleciki z jagnięciny. Mieszkając w Anglii, te ostatnie, grillowane, jadałam raz na tydzień i teraz mi ich brak.

    OdpowiedzUsuń
  7. O rany! Cierpliwości gratuluję, bo ja bym chyba te cholerne garnki kopnęła ze złości. :) szkoda kasjerki, biedna w domu też pewnie na garnki nie będzie mogła patrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  8. Też bym się poddała, no ale pieniądze trzeba było jakoś odzyskać.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam serdecznie! trafiłam tutaj przez czysty przypadek, ale nie żałuję :) Piszę Pani bardzo ciekawie i mądrze, z nutką humoru. Będę zaglądać, a w wolnej chwili zapraszam do siebie: skazana-na-bluesa.blogujaca.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam i dziękuję za uznanie. Z chęcią zaglądnę do Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Kupując w sieciach, jest dobrze do momentu, kiedy wykryjemy błąd. Wtedy mamy problem z obsługą i oczywiście z kolejką za nami. Bardzo często miałam zastrzeżenia do rachunku, płaconego w Biedronce. To waga za wysoka, ilość podwójna, cena bez promocji itp. itd. Oczywiście za każdym razem zgłaszałam reklamację i zawsze została szkoda naprawiona, bo racja była po mojej stronie. Czuję do dzisiaj duży żal do klientów. Z reguły zachowywali się nagannie, nie winili obsługi za złe kasowanie towaru, a mnie za to, że muszą dłużej stać w kolejce. Napisałam na ten temat post. Zapraszam przeczytaj.
    szescdziesiat-rowna-sie-dwadziescia.blog.pl/
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nagannie czy nienagannie?

    OdpowiedzUsuń
  13. Zajrzałam do Ciebie i spodobało mi się! Może jestem o parę lat starsza, ale czuję tak samo jak Ty.

    OdpowiedzUsuń
  14. Lubię trafiać na czyjegoś bloga zupełnie przez przypadek i lubię kiedy okazuje się, że na takim blogu chcę zostać na dłużej:) W tym przypadku tak właśnie jest - tą historię czytało mi się bardzo przyjemnie!:)

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...