środa, 5 listopada 2014

Malta cz.3 – Gozo

Następnego dnia postanowiliśmy wybrać się promem na drugą co do wielkości z trzech zamieszkałych wysp, Gozo, i byłam zdziwiona kiedy okazało się, że z Valletty takie promy nie kursują.  Trzeba było autobusem pojechać na drugi koniec wyspy, do Cirkewwy, skąd, fakt, płynęło się tylko 15 minut, ale za to podróż autobusem (klimatyzowanym, jak wszystkie na Malcie) z Valletty zabrała, jak się okazało po dotarciu na miejsce,  półtorej godziny. Nie był to jednak czas stracony, bo czego się naoglądaliśmy po drodze, to nasze. Mąż robił zdjęcia, które się jako tako udały tylko dlatego, że siedzieliśmy po prawej – szyby po lewej były tak mocno zakurzone, że byłoby trudno cokolwiek przez nie sfotografować.

Trasa prowadziła przez miejscowość Birkirkara gdzie zabudowa była typowo maltańska, z charakterystycznymi balkono-werandami. 

Miejscowość była chyba niezbyt zasobna, bo budynki były zaniedbane i wiele z tych leżących wzdłuż głównej drogi było na sprzedaż, pewnie za psie pieniądze.

Natomiast następna miejscowość, Mosta, wyglądała na dużo zamożniejszą, nawet szczyciła się okazałymi budowlami, w których mogły się mieścić wysokie urzędy czy obiekty kultury. 

Po jej opuszczeniu ujrzeliśmy, po raz pierwszy od przyjazdu na Maltę, tereny niezabudowane i pola uprawne.  Były to prostokątne skrawki ziemi, tarasy wycięte z górskich stoków i otoczone niskimi murami ułożonymi na sucho z kamienia, tak, jak to jest w zwyczaju na północy Anglii, np. w Derbyshire.  Wiele wyglądało na nieużytki, wiele innych było już zaorane po zbiorach, tylko na niektórych widać jeszcze było jakieś uprawy, chyba kapusty. Większość pól uprawnych znajduje się w południowej części wyspy i tam bywają większe, co zobaczyłam tylko na mapach satelitarnych Google, bo tam nie dotarliśmy.  Myślę, że fajnie by było odwiedzić tamte strony np. w kwietniu, żeby zobaczyć co i jak tam rośnie – może się kiedyś wybierzemy. Ale po drodze była gratka: po raz pierwszy w życiu zobaczyłam granaty na drzewach.  Najpierw myślałam, że to jabłka, ale wydały mi się trochę podejrzane z powodu wystających od dołu szypułek, i po bliższej inspekcji okazało się, że i liście są zupełnie inne niż jabłoni, takie bardziej na kształt liści oliwki, więc zdiagnozowałam granaty.  

Potem przejeżdżaliśmy nad St Pauls Bay, piękną i dużą zatoką, na której są dwie maciupeńkie wysepki, gdzie, jak głosi legenda, w roku A.D.70 rozbił się statek Swiętego Pawła kiedy ów podążał do Rzymu na swoją rozprawę w sądzie.  Wykorzystał ten przypadek losu, żeby wprowadzić na Malcie chrześcijaństwo i za to został ogłoszony patronem państwa.

Następnym mijanym miastem była położona nad tą zatoką Mellieha, w której nie byliśmy, ale która podobno jest bardzo nastawiona na turystykę. Tam właśnie zobaczyliśmy pierwszą piaszczytą plażę, których na Malcie za wiele nie ma, bo większość brzegów jest skalista.

Dotarłszy w końcu do Cirkewwy wsiedliśmy na prom, który chodził chyba co 20 minut i płynął do portu Mgarr na Gozo.  Prom jak prom, nic specjalnego, miał salon, bary i ławki na pokładach dla preferujących świeże powietrze, ale widoki z niego były wspaniałe. Mijał małą wysepkę Comino, trzecią i ostatnią z zamieszkałych wysp Malty i po stronie widocznej z promu był oczywiście fort obronny oraz liczne, urokliwe i tajemnicze groty, wyrzeźbione przez morze w skale wapiennej.

  I tak sobie pomyślałam, że jeżeli to morze będzie nadal tak rzeźbić (a nie widzę dlaczego miałoby nagle zaprzestać tej działalności), to w którymś momencie skała się skończy i wyspy znikną. Według mapy po drugiej stronie Comino są jakieś ośrodki turystyczne, ale z naszej perspektywy  nie było ich widać.

Port Mgarr, do którego zawinął nasz prom, był tak samo piękny jak reszta Malty.Szczególną uwagę zwróciłam  na śmiesznie przycięte drzewa z grubymi pniami i niewspółmiernie małymi koronami ukształtowanymi na okrągło, tak, że wyglądały jak pompony na grubych kijach.   Zupełnie mi się to nie podobało, ich proporcje obrażały mój sens estetyki, no ale ostatecznie żaden gust nie jest prawem i innym mogły się podobać.  Ten sam skwer był okolony żółtymi  jeżówkami, które też zauważyłam w nasadzeniach miejskiej zieleni w Vallettcie – ani w Polsce ani w Anglii z tym się nie spotkałam, nie wiem dlaczego, bo są efektowne i nawet w naszych klimatach kwitną bardzo długo.

Stolica Gozo, Victoria, leży trochę poniżej środka wyspy, ok. 2 km od portu, ale na piechotę się nie dało z powodu grubo ponad 30-to stopniowego upału.  Pojechaliśmy więc autobusem, na który trzeba było wykupić nowy bilet, bo te z komunikacji miejskej na wyspie Malta tu nie działały.  Mogliśmy też tam dojechać jedną z wielu patrolujących tę okolicę taksówek za 8 euro, ale nie skorzystaliśmy, bo przecież się nam nie spieszyło, a w autobusie jest ciekawiej i więcej widać.

Victoria dorównuje pięknością i charakterem reszcie Malty, ale, po krótkim spacerku doszliśmy do wniosku, że trzeba się posilić, bo my nie z takich, co to o suchym pysku mogą łazić cały dzień. Znaleźliśmy stosowną knajpkę na placyku, na którym właśnie, z powodu późnej popołudniowej godziny, zwijał się targ. Już nie pamiętam co tam jadłam, pewnie coś z krewetkami i po włosku, ale było dobre.  

Ja mam problem z owocami morza: uwielbiam ich smak, ale nie wszystkie się ze mną zgadzają, a np. małże wręcz zagrażają memu życiu, bo, jak się kiedyś okazało, jestem na nie uczulona i to bardzo. Przez wiele lat nie miałam odwagi ich spróbować, aż kiedyś, w czasie krótkiego pobytu w Brukseli, po wypiciu butelki wina zrobiłam to bez szczególnego uszczerbku na zdrowiu.  Po następnych dwóch razach miałam przykrości, ale dało się przeżyć, lecz po czwartym razie już nie było wątpliwości i omalże nie przypłaciłam tego życiem, więc teraz już jestem ostrożna i z tych rzeczy jem właściwie tylko krewetki, raki i homary i jeszcze pytam kucharza, czy nie leżały obok małży.  To jest zdecydowana upierdliwość losu, bo przecież jak coś lubię i mi smakuje, to powinno być dla mnie dobre, no nie?  Zastanawiam się też, czy kiedykolwiek będę mogła bezkarnie powrócić do morskiej restauracji przy Gare de Lyon w Paryżu, gdzie parę razy zajadałam się ostrygami, langustami  i innymi morskimi smakołykami.  Według StaregoTestamentu w ogóle takich rzeczy nie powinniśmy jeść, więc może to kara boska?  Chociaż czasy i Kościół się zmieniają, jak dowodzi choćby niedawny synod watykański w sprawie rodziny.

Troszkę się rozpędziłam w dywagacjach mających niewiele  wspólnego z Maltą (no może oprócz religii), więc czas wrócić do tematu. Malta jest bardzo pobożnym krajem, co krok napotyka się święte figury, a kościołów przypada na jednego mieszkańca znacznie więcej niż gdziekolwiek indziej.  Nawet napotkaliśmy stację benzynową nazwaną imieniem świętego! 

Możliwe, że na Gozo, tak jak w Grecji , żyją i prosperują bezdomne koty, ale pewności nie mam.  Jeden, odpoczywający na dachu zaparkowanego samochodu wyglądał trochę bezdomnie, ale inne trzy, które zaobserwowaliśmy w jednej okolicy kierujące się w to samo miejsce w parku, wszystkie były czyste, piękne i dorodne.  Najpierw pomyślałam, że będą się bić, ale okazało się, że miały jakiś układ.

(cdn)

6 komentarzy:

  1. Kusisz tymi zdjęciami. Aż chciałoby się spakować plecak i ruszyć w drogę. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W następnym odcinku będzie więcej takich! Teraz wszyscy mogą z Trójmiasta latać na Maltę, bo Wizzair oferuje bezpośredni lot i tanio.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kotów jak widzę dostatek
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Kotów i, jak podejrzewam, milionerów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolejny świetny wpis!

    Z wyliczeń wynika, ze w Twoim wypadku owoce morza lepiej spożywać przypadkiem lub po butelce wina, a nigdy w stanie 100% świadomości!

    OdpowiedzUsuń
  6. No chyba tak. Krewetki wszelkich rozmiarów i langusty oraz homary mi nie szkodzą, ale nie wiem czy dalej ostrygi mogę jeść, bo to coś właściwie na modłę małży. Nie mam zamiaru przetestować!

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...