Trasa prowadziła przez miejscowość Birkirkara gdzie zabudowa była typowo maltańska, z charakterystycznymi balkono-werandami.
Miejscowość była chyba niezbyt zasobna, bo budynki były zaniedbane i wiele z tych leżących wzdłuż głównej drogi było na sprzedaż, pewnie za psie pieniądze.
Natomiast następna miejscowość, Mosta, wyglądała na dużo zamożniejszą, nawet szczyciła się okazałymi budowlami, w których mogły się mieścić wysokie urzędy czy obiekty kultury.
Po jej opuszczeniu ujrzeliśmy, po raz pierwszy od przyjazdu na Maltę, tereny niezabudowane i pola uprawne. Były to prostokątne skrawki ziemi, tarasy wycięte z górskich stoków i otoczone niskimi murami ułożonymi na sucho z kamienia, tak, jak to jest w zwyczaju na północy Anglii, np. w Derbyshire. Wiele wyglądało na nieużytki, wiele innych było już zaorane po zbiorach, tylko na niektórych widać jeszcze było jakieś uprawy, chyba kapusty. Większość pól uprawnych znajduje się w południowej części wyspy i tam bywają większe, co zobaczyłam tylko na mapach satelitarnych Google, bo tam nie dotarliśmy. Myślę, że fajnie by było odwiedzić tamte strony np. w kwietniu, żeby zobaczyć co i jak tam rośnie – może się kiedyś wybierzemy. Ale po drodze była gratka: po raz pierwszy w życiu zobaczyłam granaty na drzewach. Najpierw myślałam, że to jabłka, ale wydały mi się trochę podejrzane z powodu wystających od dołu szypułek, i po bliższej inspekcji okazało się, że i liście są zupełnie inne niż jabłoni, takie bardziej na kształt liści oliwki, więc zdiagnozowałam granaty.
Potem przejeżdżaliśmy nad St Pauls Bay, piękną i dużą zatoką, na której są dwie maciupeńkie wysepki, gdzie, jak głosi legenda, w roku A.D.70 rozbił się statek Swiętego Pawła kiedy ów podążał do Rzymu na swoją rozprawę w sądzie. Wykorzystał ten przypadek losu, żeby wprowadzić na Malcie chrześcijaństwo i za to został ogłoszony patronem państwa.
Następnym mijanym miastem była położona nad tą zatoką Mellieha, w której nie byliśmy, ale która podobno jest bardzo nastawiona na turystykę. Tam właśnie zobaczyliśmy pierwszą piaszczytą plażę, których na Malcie za wiele nie ma, bo większość brzegów jest skalista.
Dotarłszy w końcu do Cirkewwy wsiedliśmy na prom, który chodził chyba co 20 minut i płynął do portu Mgarr na Gozo.
Port Mgarr, do którego zawinął nasz prom, był tak samo piękny jak reszta Malty.
Stolica Gozo, Victoria, leży trochę poniżej środka wyspy, ok. 2 km od portu, ale na piechotę się nie dało z powodu grubo ponad 30-to stopniowego upału. Pojechaliśmy więc autobusem, na który trzeba było wykupić nowy bilet, bo te z komunikacji miejskej na wyspie Malta tu nie działały. Mogliśmy też tam dojechać jedną z wielu patrolujących tę okolicę taksówek za 8 euro, ale nie skorzystaliśmy, bo przecież się nam nie spieszyło, a w autobusie jest ciekawiej i więcej widać.
Victoria dorównuje pięknością i charakterem reszcie Malty, ale, po krótkim spacerku doszliśmy do wniosku, że trzeba się posilić, bo my nie z takich, co to o suchym pysku mogą łazić cały dzień. Znaleźliśmy stosowną knajpkę na placyku, na którym właśnie, z powodu późnej popołudniowej godziny, zwijał się targ. Już nie pamiętam co tam jadłam, pewnie coś z krewetkami i po włosku, ale było dobre.
Ja mam problem z owocami morza: uwielbiam ich smak, ale nie wszystkie się ze mną zgadzają, a np. małże wręcz zagrażają memu życiu, bo, jak się kiedyś okazało, jestem na nie uczulona i to bardzo. Przez wiele lat nie miałam odwagi ich spróbować, aż kiedyś, w czasie krótkiego pobytu w Brukseli, po wypiciu butelki wina zrobiłam to bez szczególnego uszczerbku na zdrowiu. Po następnych dwóch razach miałam przykrości, ale dało się przeżyć, lecz po czwartym razie już nie było wątpliwości i omalże nie przypłaciłam tego życiem, więc teraz już jestem ostrożna i z tych rzeczy jem właściwie tylko krewetki, raki i homary i jeszcze pytam kucharza, czy nie leżały obok małży. To jest zdecydowana upierdliwość losu, bo przecież jak coś lubię i mi smakuje, to powinno być dla mnie dobre, no nie? Zastanawiam się też, czy kiedykolwiek będę mogła bezkarnie powrócić do morskiej restauracji przy Gare de Lyon w Paryżu, gdzie parę razy zajadałam się ostrygami, langustami i innymi morskimi smakołykami. Według StaregoTestamentu w ogóle takich rzeczy nie powinniśmy jeść, więc może to kara boska? Chociaż czasy i Kościół się zmieniają, jak dowodzi choćby niedawny synod watykański w sprawie rodziny.
Troszkę się rozpędziłam w dywagacjach mających niewiele wspólnego z Maltą (no może oprócz religii), więc czas wrócić do tematu. Malta jest bardzo pobożnym krajem, co krok napotyka się święte figury, a kościołów przypada na jednego mieszkańca znacznie więcej niż gdziekolwiek indziej. Nawet napotkaliśmy stację benzynową nazwaną imieniem świętego!
Możliwe, że na Gozo, tak jak w Grecji , żyją i prosperują bezdomne koty, ale pewności nie mam. Jeden, odpoczywający na dachu zaparkowanego samochodu wyglądał trochę bezdomnie, ale inne trzy, które zaobserwowaliśmy w jednej okolicy kierujące się w to samo miejsce w parku, wszystkie były czyste, piękne i dorodne. Najpierw pomyślałam, że będą się bić, ale okazało się, że miały jakiś układ.
(cdn)
Kusisz tymi zdjęciami. Aż chciałoby się spakować plecak i ruszyć w drogę. :)
OdpowiedzUsuńW następnym odcinku będzie więcej takich! Teraz wszyscy mogą z Trójmiasta latać na Maltę, bo Wizzair oferuje bezpośredni lot i tanio.
OdpowiedzUsuńKotów jak widzę dostatek
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kotów i, jak podejrzewam, milionerów.
OdpowiedzUsuńKolejny świetny wpis!
OdpowiedzUsuńZ wyliczeń wynika, ze w Twoim wypadku owoce morza lepiej spożywać przypadkiem lub po butelce wina, a nigdy w stanie 100% świadomości!
No chyba tak. Krewetki wszelkich rozmiarów i langusty oraz homary mi nie szkodzą, ale nie wiem czy dalej ostrygi mogę jeść, bo to coś właściwie na modłę małży. Nie mam zamiaru przetestować!
OdpowiedzUsuń