Najpierw spiszę najsilniejsze wrażenia z Malty, żeby nie zapomnieć, bo według mojego przyjaciela, w pewnym wieku trzeba wszystko zapisywać, i to szybko. Zasadę tę stosuję od lat, o ile nie zapomnę!
Klimat: w pierwszej połowie pażdziernika słoneczna pogoda, suche powietrze i temperatura w ciągu dnia 26 – 30 C, ale niekoniecznie chciałabym tam przebywać np. w sierpniu, kiedy temperatura waha się od 30 do 40 C;
Krajobrazy: przepiękne, bo wyspa jest mocno pofałdowaną skałą wapienną , otoczoną wielkimi, mniejszymi i całkiem maleńkimi zatoczkami morza w pięknym kolorze ciemnoniebieskim, powycinanymi niemalże koronkowo;
Zabudowa: styl arabsko-śródziemnomorski, płaskie dachy i wszędzie ten sam budulec – kamień wapienny w kolorze jasnego piasku;
Egzotyka: po raz pierwszy w życiu ujrzałam owoce na opuncjach oraz granaty na drzewach.
Nasza maltańska przygoda zaczęła się już na lotnisku w Gdańsku, kiedy to, wchodząc do baru w celu zakupienia kanapek na drogę, natknęłam się na znajomą postać postawnego mężczyzny w wieku dojrzałym. Zaraz potem zauważyłam jego żonę, zamawiającą kawę przy ladzie baru. Byli to nasi dobrzy przyjaciele od pół wieku, którzy tak jak my mieszkają w Trójmieście, ale z którymi nie mieliśmy od co najmniej roku kontaktu, bo jakoś trudno nam na siebie trafić. Okazało się, że też lecą na Maltę, ale na 10 dni (my na 5) i do innego hotelu. Radość z tego przypadkowego spotkania była wielka i obustronna i postanowiliśmy się spotkać na dłuższe pogaduszki następnego dnia.
Do naszego hoteliku, jedynego w miejscowości Il-Kalkara, dotarliśmy wieczorem na tyle późnym, że już nie chciało się nam nigdzie wychodzić w poszukiwaniu jedzenia i picia.
Hotelik nie miał restauracji ani całodobowej obsługi, ale tego braku nie odczuliśmy. W pokoju był zestaw do robienia kawy/herbaty i dobrze wyposażony (odpłatny) barek w lodówce zawierający wodę, piwo wino, wraz z paczuszkami czipsów i orzeszków (też odpłatnych) dla wygłodniałych po podróży gości. Ze wszystkiego skorzystaliśmy i skrupulatnie spisaliśmy, żeby potem za to zapłacić przy wyjeździe. Rano odkryliśmy, że 100 m poniżej hoteliku był sklepik, otwarty od 6-tej do 23-ciej, w którym pieczono na miejscu świeży chleb oraz sprzedawano wino, piwo, wodę, sery, wędliny, mleko i wiele innych przydatnych produktów.
Naszym przyjaciołom, jak się później okazało, powiodło się nieco gorzej w miejscowości Tarxien, bardziej w głąb wyspy. Głodując od śniadania, mieli nadzieję na sowitą kolację, ale udało im się tylko, po późnym przyjeździe na miejsce, wypić po jednym piwie w zamykającej się już knajpie. Za to hotel mieli bardzo urokliwy i ciekawy architektonicznie.
Następnego dnia zgłosiliśmy się ok. 9-tej na śniadanie, które było wliczone w cenę pokoju i serwowane na szczycie budynku, w sali śniadaniowej i na tarasie z przepięknymi widokami na trzy strony świata, na którym co prawda nie zawsze można było znaleźć wolny stolik, ale sala też była z widokami.
A propos tostera, zapewnił nam on pewien rodzaj rozrywki w trakcie porannej konsumpcji, bo nowi przybysze, bez żadnego wstępnego rekonesansu, znajdując gotowy tost w tosterze po prostu go brali, bezwiednie podkradając tenże osobie, która go tam sobie opiekała. Były emocje, można było zakłady robić, bo mogło się dziać, oj mogło! No, ale się nie działo, bo najwidoczniej osoby poszkodowane bez nerwów kładły to na karb braku doświadczenia nowych gości, może z powodu stoicyzmu lub pięknej pogody, a może dlatego, że sami też pierwszego dnia tak wpadli. My, rzecz jasna, tak nie wpadliśmy bo, będąc rozważnymi osobami w całkiem dojrzałym wieku, rzuciliśmy się do akcji śniadaniowej dopiero po stosownej obserwacji.
Tego pierwszego dnia najpierw poszliśmy na zwiady wokół hotelu. Ja się uparłam, żeby iść w górę, bo wydawało mi się, że tą drogą dotrzemy do pięknego miasta, które widziałam z okna. Widoki po drodze piękne; co chwila spod nóg umykały nam jaszczurki,
Niestety okazało się, że miasto jest po przeciwnej stronie zatoki, a droga na szczycie górki zawraca w dół do Kalkary, wiodąc przez fort obronny, jakich na Malcie jest sporo, co jest wytłumaczalne jej historią: w ciągu wieków, każdy szanujący się władca chciał zdobyć Maltę jako strategiczny punkt do podbojów. Zawróciliśmy więc i zeszliśmy na dół ulicy gdzie odkryliśmy ten sklepik, w którym zaopatrzyliśmy naszą hotelową lodówkę.
Wkrótce po odniesieniu prowiantu wróciliśmy, by złapać autobus do stolicy. Zaraz przy przystanku była kafejka, w której można było mile spędzić czas oczekiwania, więc tam się usadowiliśmy, zakupując jakiś soczek i zajmując jeden ze stolików na ulicy.
Autobus w końcu przyjechał (chodziły dwa na godzinę) i po wejściu ze zdziwieniem zauważyliśmy, że sprzedane nam bilety po 1,50 euro są ważne na cały dzień i na wszystkie miejskie autobusy na Malcie. To dopiero gratka! Po co wynajmować samochód za większą kasę, którym, owszem, da się zwiedzić całą wyspę w jeden dzień, ale do którego zawsze musisz wrócić i na dodatek napić się nie możesz! Marny interes, więc zostaliśmy lojalnymi fanami autobusów miejskich.
Dalszy ciąg nastąpi.
Z niecierpliwością czekam na kolejne części! Fantastyczna wyspa!
OdpowiedzUsuńA propos autobusów to mało tego, że nie są drogie, to jeszcze klimatyzowane! My niestety mieliśmy małą przygodę, jako że podczas podroży na drugi koniec wyspy, jedna z pasażerek baaardzo źle się poczuła i uprzykrzyła wszystkim podroż ;-)