piątek, 23 maja 2014

Nareszcie mam ogródek!

Jestem niewymownie szczęśliwa - po niemal trzech latach od przeprowadzki z Anglii nareszcie mam urządzony ogródek! Jest jeszcze bardzo młody, więc na pełen efekt trzeba będzie poczekać, ale póki co ożywiłam go letnimi sadzonkami i też jest pięknie. Jak tylko spojrzę przez drzwi na taras, robi mi się ciepło koło serca i uśmiecham się. Niestety, z mojego gabinetu nie widzę tego, ale i tak jest dobrze. Planuję postawić w nim ławeczkę w strategicznym punkcie, z którego będę miała widok na całość.   

W ogrodnictwie zakochałam się w 1976 roku, kiedy kupiliśmy nasz pierwszy dom na obczyźnie, w Walii,  z  małym, ale zgrabnym ogródkiem, choć troszkę zarośniętym (czytaj: trawa do kolan, a chwasty do pół uda). Było to nie lada wyzwanie.  Co prawda, w szkole interesowałam się botaniką i oznaczaniem roślin, ale nie miałam żadnego doświadczenia w zakładaniu ogrodów ani hodowaniu roślin, ale się tym zupełnie nie przejęłam i postanowiłam szybko dokształcić się w temacie. Zaczęłam od systematycznego studiowania katalogów roślin ogrodowych, które to katalogi można było uzyskać za darmo od  hodowców.  Stały się dla mnie kopalnią wiadomości na temat przydatności i wymagań roślin ogrodowych.  Kupiłam sobie też taniutką broszurkę dla początkujących ogrodników, która zawierała absolutnie podstawowe wiadomości o rodzajach ziemi, sadzeniu, pielęgnacji i szkodnikach.  Tak uzbrojona założyłam swój pierwszy ogródek, a były w nim i groszki pachnące i kwitnące zimozielone krzewy i poziomki i cukinie.

Doświadczenie zdobyte w tym pierwszym ogródku wykorzystałam potem w trzech następnych, nadal ucząc się z wszelkich dostępnych źródeł, głównie telewizyjnych programów ogrodniczych, których w Anglii nie brakowało. Mój ostatni ogród w Anglii był dość duży i składał się z rozległego trawnika,  skalniaka, kilku grządek kwiatowych, dwóch warzywnych, oczka wodnego z nenufarami i roślinami brzegowymi oraz sporej ilości donic i wiszących koszyków do letnich nasadzeń. Była w nim też stara śliwa a la renkloda, zdziczała czereśnia oraz młoda czereśnia, jabłonka i białe i czerwone porzeczki, które sama posadziłam. Czereśni nigdy nie udało się zebrać, bo zjadały je stada szpaków zanim jeszcze dojrzały i w żaden sposób nie dało się ich odstraszyć.  Ze starej śliwy zawsze można było coś zebrać, bo starczało tego i dla nas i dla ptaków i dla os, więc robiłam przepyszne dżemy. Z jabłkami było gorzej: kilka jabłek udało nam się co roku zebrać, były chrupkie, słodkie i soczyste, ale jednego roku wszystkie zniknęły dzień przed planowanym zbiorem – tu musiały zawinić  albo wiewiórki albo złodzieje. Z porzeczkami bywało różnie, czasem udawało mi się je na czas ochronić siatką, a czasem wielkie leśne gołębie pożerały wszystko zanim się zorientowałam.

Był też mniejszy ogródek przed domem, od strony ulicy, w którym miałam ozdobne drzewko na środku podwyższonej, owalnej grządki i kwitnące krzewy oraz byliny na kilku grządkach. Naokoło wejścia do domu powojniki otaczały ganek pnąc się do słońca i całość wyglądała urokliwie.

To był mój najlepszy i ukochany ogród, miałam go przez 14 lat i chyba tego najbardziej mi było żal, kiedy wyjeżdżałam z Anglii. Według popularnego powiedzonka z moich szkolnych czasów „Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr”, ale chyba jednak opiszę go kiedyś.  Nota bene, zdjęcie w nagłówku jest właśnie z tamtego ogrodu.

A teraz mam ten świeżo założony, maciupci, miejski ogródek - tamten w Anglii miał co najmniej 1000 m2, a ten, wliczając taras, ma 76, czyli nawet nie jedną dziesiątą.

Na początku był tu trawnik z piwoniami, grządka kwiatowa przed tarasem z kilkoma różami, niezapominajkami i tulipanami i druga wzdłuż granicy sąsiedniej parceli, z niesfornym żywopłotem z samosiejek.  Na wąskiej grządce na tarasie był zasadzony żywopłot, którego jedyną zaletą była zieleń przez cały sezon.

Jak to często bywa w miejskich ogródkach, nie ma w moim nadmiaru słońca. Zimą prawie wcale nie ma, bo słońce stoi nisko i nie ma szans wyjrzeć zza domu, ale w lecie każdy kącik dostaje trochę słońca, te najciemniejsze po 2 – 3 godziny dziennie, a najjaśniejsze nawet do 6 godzin.  Według ekspertów od ogrodnictwa, to jest, odpowiednio, cień i półcień. Dodać do tego psa, który  zamaszyście i bardzo skutecznie rozdrapuje ziemię przy każdej wizycie i jest problem – jak tu założyć ogródek, który miałby szanse na przetrwanie?

W planowaniu trawnik od razu odpadł, z oczywistych powodów, ale chciałam mieć krzewy, małe drzewka i grządki z kwiatami. Myślałam nad tym bardzo długo i w końcu wymyśliłam: ogródek będzie kamienny, z podwyższonymi grządkami dla mnie, na które niewchodzenia psa można łatwo nauczyć, i specjalnym miejscem dla załatwiania psich potrzeb. I tak powstał mój nowy ogródek. Rozrysowałam plany, wynajęłam brygadę budowniczą, która, pod moim ścisłym nadzorem, te plany (nie bez pewnych oporów) realizowała.  W ten sposób powstały dwie wysokie, owalne grządki, jedna półowalna i jedna prostokątna oraz ścieżki z płytek otoczonych kamykami. Głównym materiałem budowlanym był przepiękny granit w kolorach białozłotych, zbudowano również za tarasem piaskownicę dla psa. Tak dokonała się architektura mojego ogródka.

Potem to już była tylko kwestia nasadzeń.  Architektura była twarda, więc rośliny musiały ją złagodzić i rozmazać granice, żeby ogródek nie wyglądał jak kamienna pustynia. Poza tym wymarzyłam sobie aspekty użytkowności, takie jak mało znane owoce.   Zgodnie z planem, nad którym pracowałam ze dwa lata, tymczasowo sadząc moje ulubine rośliny w pojemnikach,  posadziłam  w moim nowym ogródku krzewy i małe drzewka, które nadadzą mu kształt i permanencję: różowo kwitnący migdałowiec centralnie na dużej owalnej grządce; po jednej, pieczołowicie wybranej,  hortensji na każdej grządce – wybrałam głównie bukietowe i drzewiaste, bo są niesamowicie mrozoodporne, ale skusiłam się na jedną ogrodową (nieodporna macrophylla), bo jest niebieska.  Na długiej grządce pod płotem posadziłam czarny bez z jadalnymi kwiatami i owocami i ciemnymi liśćmi;  ciekawą jabłonkę (jak papierówka, ale czerwona i przechowywalna), świdośliwę, która pięknie kwitnie na wiosnę, a potem rodzi jadalne jagody i na dodatek przebarwia się na czerwono jesienią oraz rokitnik syberyjski ze srebrnozielonymi listkami, który, jak się trafi na osobnika żeńskiego, będzie kwitł i produkował jadalne, pomarańczowe, owoce - wsadziłam trzy sadzonki  i mam nieśmiałą nadzieję, że jedna z nich będzie żeńska.

Dla natychmiastowej gratyfikacji i koloru, posadziłam na grządkach bratki i petunie, uzupełnione dla kontrastu srebrnymi i zielonożółtymi, zwisającymi roślinkami, których nazw nie znam.

Na tarasie, w miejsce wykarczowanego żywołotu, który przedtem otaczał go z dwóch stron, posadziłam jesienią różnokolorowe, pachnące róże, zamówione przez Internet od specjalistycznego hodowcy.  Dwie, które zresztą od razu wyglądały rachitycznie,  niestety się nie przyjęły, więc braki uzupełniłam trzema różami z mojego likwidowanego ogródka.  Róże na razie są niewielkie, ale powinny już  w tym sezonie zakwitnąć. Na razie powsadzałam pomiędzy nie kolorowe bratki i niecierpki, a jesienią planuję dodać krokusy i żonkile, żeby było ładnie wiosną.

Oprócz tego mam na tarasie donice z moimi ulubionymi ziołami: tymiankiem, rozmarynem, szałwią i lubczykiem, oraz dwie z dość dużymi żywotnikami (tuje), jedną z pięknym iglakiem, który przeżył już tu kilka zim i dwie z kwiatami – w jednej są zwisające begonie, a w drugiej będzie później fuksja

.

To jest tylko początek, ogródek ma dopiero miesiąc, architektura jest, ale permanentne nasadzenia są jeszcze raczej niepokaźne.  Mam nadzieję, że w przyszłym roku już zaczną spełniać swoje przypisane zadania. A na dodatek wygląda na to, że ogródek jest stosunkowo ślimako-odporny z powodu podłoża z piasku i drobnych kamieni, po których trudno się ślimakom poruszać.

Nie potrafię adekwatnie wyrazić w słowach zadowolenia, jakie daje uprawianie ogródka, nawet takiego maciupciego, ale jestem pewna, że każdy ogrodnik to zrozumie. Nawet jeżeli ma się tylko parapet z jedną skrzynką, to można tej radości doznać.

8 komentarzy:

  1. Miejsce nie do poznania! Gratulacje, swietna robota! No i wspaniale, ze masz z niego tyle pociechy. Jak bede w czerwcu to koniecznie zajrze!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Antoni Relski25 maja 2014 23:52

    Konkretny plac budowy
    Efekt z pewnością oszołomi
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Konkretny faktycznie jest, i do ogarnięcia, ale niestety do uprawy nawet mikroskopijnej ilości własnych warzyw, które olbrzymią satysfakcję sprawiają pomimo faktu, że taniej je można kupić na targu, się nie nadaje, z powodu małego nasłonecznienia. A więc, adios, pomidory!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogródek wygląda bardzo ciekawie.
    Ja swój pierwszy ogródek założyłam w tamtym roku i dopiero się uczę co i jak. Nigdy nie myślałam, że grzebanie w ziemi mnie tak wciągnie. :) To sama przyjemność patrzeć z tarasu, jak wszystko rośnie. :) :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję! To rzeczywiście wciąga, a proces uczenia się jest tak samo satysfakcjonujący jak późniejsze ogrodnicze dokonania.

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny. Nieustannie podziwiam ludzi, którzy potrafią wyczarować (a raczej ciężko wypracować) piękny ogród. Ja raczej takie zajęcia omijam szerokim łukiem, ponieważ mam uczulenie na ugryzienia owadów, a przy takiej pracy o to bardzo łatwo. Więc tylko patrzę i zazdroszczę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Podziwiam Twoją wiedzę ogrodniczą i " rękę " do sadzonek. Ogród może niewielki ale bardzo piękny !!!!! i cieszę się, że sprawia Ci tyle radości.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo dziękuję za uznanie! Ogródek z dnia na dzień wygląda lepiej, wszystkie roślinki rwą się do życia.

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...