poniedziałek, 17 czerwca 2013

Opowieści z wojaży po Polsce - część 2

W drugi dzień podróży udało nam się wyruszyć z hotelu, po solidnym śniadaniu, opisanym w poprzednim wpisie, już o 11-tej, no może 10 minut po. Trasa tego dnia miała nas prowadzić na południowy wschód, przez Łomżę, Zambrów, Ciechanowiec aż po Siemiatycze, które sobie upodobałam na następny postój po prostu dlatego, że występowały w powieściach Sienkiewicza. Dzień przebyliśmy cały w pięknych okolicach, ale bez większych wrażeń, tyle, że po drodze z Łomży do Zambrowa zauważyłam sosny osadzone wzdłuż szosy, tak, jak w znanych mi okolicach sadzi się klony, topole czy lipy. To nie były te zwykłe sosny, wąskie i strzeliste jak na terenach zalesionych, ale takie bardziej śródziemnomorskie, z rozłożystszą koroną. Były na kilku odcinkach szosy, poprzesadzane drzewami liściastymi, i wyglądały bardzo efektownie i egzotycznie. Podczas całej drogi widzieliśmy też przecudownie kwitnące, biało-żólto-różowo zielone łąki.

Znowu mieliśmy trudności ze znalezieniem przydrożnej restauracji na obiad; w Łomży ani Ciechanowcu niczego stosownego przy drodze nie zauważyliśmy, chociaż pewnie coś było, i zatrzymaliśmy się w pierwszej napotkanej później restauracji, nawet nie wiem w jakiej miejscowości, bo w logu nie jest to zapisane. Tablica przed restauracją obiecywała dania z dziczyzny i jagnięciny, więc się skusiliśmy. Zamówiłam jagnięcinę w sosie śmietanowo-czosnkowym (nie pamiętam, co mąż zamówił, ale chyba lepiej na tym wyszedł).  Podali szybko i czysto, ale jagnięcina była peklowana na modłę golonki, co skutecznie pozbawiło ją specyficznego smaku; sos był smaczny, ale uznałam, że  ze śmietaną i czosnkiem nie miał nic wspólnego, a ziemniaki były wręcz paskudne. Peklowanie jagnięciny to według mnie niemalże świętokradztwo!  Mięsko było delikatne i miękkie, ale smakowo niczym nie odróżniało się od peklowanej wieprzowiny. Może w Polsce tak po prostu jest: nie jada się owiec, więc jak już, to trzeba to  zamaskować smak, za wyjątkiem powszechnie uznawanych kołdunów.

Nic to, posililiśmy się dostatecznie i opuściliśmy lokal.  Kiedy potem na zewnątrz paliłam, podjechał na parking następny samochód i kierowca zapytał, czy jadłam w tej restauracji i co o niej myślę. Odpowiedziałam: nie polecam, więc wyruszył w stronę następnych dwóch restauracji w tej miejscowości.  Byłam zadowolona (czytaj: poczułam ciepełko wokół serca),  że mogłam bratniemu podróżnikowi trochę pomóc, chociaż ja jestem taka głupia, że do głowy nie przyszłoby mi zadawać obcym osobom takie pytania.  Może tu jest lekcja dla mnie!

Oprócz powyższego, jedynym ewenementem dnia był nocleg. Wpadłam na pomysł, żeby wykorzystać mojego, dość przestarzałego, TomToma do wyszukania hotelu wzdłuż naszej trasy.  Zapodał jakiś  przybytek pod tytułem Jarzębinka, więc tam skierowaliśmy nasze kroki.  Przybytek okazał się być barem z pokojami noclegowymi, położonym na parkingu dla TIRów, między stacją benzynową a serwisem opon, prawdopodobnie (ale za to nie ręczę) w miejscowości pod nazwą Kąkolewnica.  Nie chciało się nam jechać dalej, bo od godziny mocno padał deszcz i robiło się późno (tzn. późno, jeżeli chce się, przed pójściem spać, zrelaksować przy paru piwach i zjeść kolację), więc zdecydowaliśmy się tam zatrzymać. 

Mimo niepokaźnych pozorów, okazało się, że tam mamy bardzo dobry wi-fi w pokoju oraz pozwolenie na palenie!  Kolacja i, na drugi dzień, śniadanie też były bardzo przyzwoite, więc, mimo początkowych uprzedzeń, zaliczyliśmy ten postój do udanych. 

Watch this space – będzie ciąg dalszy.

1 komentarz:

  1. Super się czyta o czyichś podróżach. Ja też już powróciłam i ciągle wspominam :)

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...