piątek, 19 kwietnia 2013

Frustrujacy dzień

Drogi pamiętniku!

Może nic wielkiego się dzisiaj nie stało, ale jakoś czuję się przygnębiona i bezradna, i brak efektywności w podjętych zadaniach  kompletnie mnie zfrustował (sfustrował?) Boże, jaki ten polski język jest trudny!  Niniejszym oficjalnie udzielam mężowi wybaczenia za to, że przez 50 lat nie może się go porządnie nauczyć, zwłaszcza, że najprawdopodobniej cierpi na jakiś rodzaj dysleksjii.

Kiedyś prowadziłam zajęcia z tematu zwanego w Anglii „Remedial English” , czyli zaradczy lub naprawczy angielski, z grupką 4 studentów studiujących technologię zwierząt.  Dwoje było, skądinnąd bardzo uzdolnionymi, dyslektykami, dla których angielski był językiem macierzystym, a pozostali  dwaj byli przedstawicielami  małego państewka w Afryce, którzy po prostu nie znali angielskiego na tyle, żeby podołać na studiach. Przygotowując się bardzo sumiennie do tej pracy  pobieżnie przestudiowałam dysleksję, ale nie do tego stopnia, żeby odróżniać jej odmiany, a do nauczania angielskiego jako języka obcego nie musiałam sią specjalnie przygotowywać, bo miałam to na studiach.  Muszę się pochwalić, że osiągnęłam sukces z tym dwojgiem dyslektyków, którzy zdali egzaminy na koniec roku dużo lepiej niż uprzednio,o czym poinformowała mnie ich wykładowczyni.  Nie wiem jak poszło Afrykanom – pewnie nie najlepiej; chyba nie zdołałam ich nauczyć dość angielskiego przez dwa semestry, bo braki były zastraszające.  Ale dysleksji męża i tak nie potrafię zdiagnozować!

Wracając do tematu, dziś rano  o 9.30 zadzwonił mój angielski telefon, ale nie słyszałam, bo twardo spałam po długim posiedzeniu poprzedniego wieczora (praca oczywiście).  Był to telefon od obsługi technicznej naszej bazy danych, gdzie zgłosiłam wczoraj późnym wieczorem problem z ich aplikacją, który nie pozwolił mi pracować poprzedniego dnia.  Trzy razy oddzwaniałam do nich dzisiaj, z Polski do Anglii, ale mój konsultant albo był nieobecny albo akurat rozmawiał z innym klientem.  Mimo zostawionych przeze mnie trzech wiadomości, konsultant nie zadzwonił, więc dalej nie mogę pracować!  Sprawa jest pilna, bo od tej mojej pracy zależy bardzo wiele rzeczy, które mają wpływ na finanse naszej firmy, więc frustracja! Pracować na bazie danych mogę tylko, kiedy nikt jej w biurze nie używa, więc wieczorami lub w weekendy, a brak odpowiedzi dzisiaj oznacza, że będzie to możliwe dopiero w przyszłym tygodniu, a tu ziemia mi się pali pod nogami!  Czekanie na ważny telefon jest okropnie paraliżujące i tego właśnie dzisiaj doznawałam.

Potem zadzwoniła z obcych krajów moja sąsiadka na  pół etatu, z zupełnie nieuzasadnionymi zastrzeżeniami do czegoś tam, więc musiałam się, niezasłużenie, przed nią tłumaczyć, co nie miało zbyt dobrego wpływu na moje samopoczucie.

Następnie zmobilizowałam się do wykonania telefonu,od którego w żaden sposób nie mogłam się wykręcić i, zgodnie z moimi przewidywaniami, był on długi i rozciągły .

Miłą rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Gdy wyszłam na zewnątrz, przed furtką stał bardzo poirytowany  facet, w wieku ok. 40 - 45 lat, który, niemalże ze łzami w oczach,  zaczął na mnie wrzeszczeć, że moje psy za dużo i za głośno  szczekają, że on ma umysłowo chore dziecko, które na odgłosy psów nerwowo reaguje i krewnego, co to musi wstawać do pracy o 3-ciej rano na potem śpi w ciągu dnia.  Fakt, wycie dziecka słyszałam często i nie potrafiłam rozpoznać, czy to zwierz czy człek  (ale nie będę z tego powodu narzekać, choć wycie jest strasznie bulwersujące).  Udało mi się go uspokoić, mówiąc, że skoro teraz wiem o co chodzi, to postaram się powstrzymywać psy  od nadmiernego szczekania. N.B. Inna sąsiadka w tym samym  domu co ten sąsiad cieszy się ze szczekania moich psów, bo uważa, że to odstrasza potencjalnych włamywaczy.   Ona też ma psa, ale maciupciego i starego, którego szczekania prawie nie słychać.

A na koniec tego pięknego dnia dobiła mnie pogoda. Po wczorajszym 27-mio stopniowym upale zrobiło się znowu zimno i, kiedy chciałam się zrelaksować po tych wszystkich frustracjach i wyszłam do ogródka, żeby dalej w nim działać, bo czas nagli, to po 15-tu minutach wygnał mnie stamtąd paskudny ziąb, taki, że mi paluszki martwiały (co prawda, one martwieją pod byle pozorem, bo krążenie mam fatalne).

Nie ma „letko”!

3 komentarze:

  1. A w Warszawie ciepełko. :) Świeci słoneczko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I tak, w świetle tych wszystkich upierdliwych kłopotów, zachowałaś zimną krew. Naprawdę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki! Ale ja nie z tych, co się procesują, zawsze idę na ugodę, zwłaszcza z sąsiadami, bo tak jest łatwiej żyć. Po prostu działam zachowawczo, tak, aby zużywać jak najmniej nerwowej energii. Nie wiem dlaczego, ale tak mam. Zresztą to mi się bardzo przydawało w negocjacjach w pracy, i byłam uważana za efektywną negocjatorkę.

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...