Nie pisałam, bo od soboty jestem na wsi, gdzie na laptopie nie mam polskich liter i jeżeli takowych chcę używac, to muszę okupowac komputer siostrze, powstrzymując ją tym od zaliczania pasjansów (w czym jest bardzo dobra) i wymieniania na bieżąco uwag przez Gadu-Gadu z naszą wspólną przyjaciółką, którą los rzucił o dobre 600 km od nas. Nie pisałam też z powodu innych zajęc, w tym przedświątecznych zakupów i pichcenia potraw z wyprzedzeniem, np. pasztetu ardeńskiego czy nadziewanych piersi kurczaka do podania w plasterkach na zimno , żeby je potem zamrozic i w odpowiednim momencie wyjąc do konsumpcji. Całych tych świątecznych przygotowań możnaby swobodnie dokonac, zaczynając od zakupów w czwartek, ale zauważam, że im jestem starsza, tym bardziej potrzebuję być gotowa „na zaś”.
A na wsi śnieg sobie dalej zalega, nie bacząc na silne słońce, które od kilku dni z nim walczy. Biedne są powracające z zimowisk ptaki, takie jak np. żurawie, których przeloty nad lasem o zachodzie słońca obserwuję już od trzech dni , bo co one będą jeść, jak wszystko jeszcze pod śniegiem? Biedne też sarny i jelenie; przemierzają o zmierzchu okoliczne pola po rzepaku w poszukiwaniu jadalnej zieleniny, ale trudno im ją znaleźć po grubą pokrywą śniegu, i, mimo regularnego dokarmiania przez leśniczego, co zimę słabsze sztuki padają z głodu, tak jak ta sarenka, która dotarłszy pod bramę sąsiada zeszłej zimy, zakończyła pod nią walkę o byt z powodu braku sił. Nasz zaprzyjaźniony leśniczy dostarczył nam siano i kukurydzę dla saren, ale na razie nie znalazły tego, co przedwczoraj im wyniosłam na pole, co nie było łatwe w tym kopnym śniegu. Od kilku dni widuję w pobliżu stadko sarenek, a dziś widziałam chyba koziołka (bo był sam i trochę większy), który długo chodził i grzebał kopytem w śniegu, zanim znalazł coś do zjedzenia.
Wczoraj, jak zwykle, około piątej po południu nakarmiłam mojego psa i sukę i potem wypuściłam je na zewnątrz. Jak tylko wystrzeliły z impetem z obory, w której z nimi tutaj mieszkam, pies zoczył stadko saren i, ponieważ niczego takiego w życiu przedtem nie doświadczył (bo w Londynie nie było), zaczął je obszczekiwac, czym one, oczywiście, zupełnie się nie przejęły. Szybko zmęczyło mnie to szczekanie, więc otworzyłam okno i kazałam mu przestac. Owszem, przestał i przeniósł się do sadu. Odetchnęłam z ulgą, ale nie na długo, bo zaraz z sadu doszło mnie znowu jego szczekanie i po tonie jego głosu wiedziałam od razu, że to na zwierzęta. Wyglądnęłam przez okno po przeciwległej stronie obory, a tam, na polu po drugiej stronie szosy, piękne stadko jeleni, może 12 – 13 sztuk, i to o nie właśnie mu chodziło. Tym razem wyszłam do niego, żeby go uspokoic i udało się, ale od razu wrócił ze mną do obory, więc nie jestem pewna, czy przez tę dziką zwierzynę zdążył załatwic co trzeba – chyba jednak zdążył, bo potem w mieszkaniu nie było żadnych niepożądanych wydarzeń. A suka przez cały ten czas chodziła sobie po obejściu jak zwykle, nie bacząc na jego histerię – może jest zwyczajna jego dziecińskiego zachowania, albo ma po prostu słabszy wzrok?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wizyta
Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...
-
Malta jest, z różnych względów, bardzo ciekawym państwem. Po pierwsze, położona jest na archipelagu wysepek, z których tylko Malta, Gozo i...
-
Uwielbiam jeść i zresztą gotować też, ale tak się składa, że co najmniej raz na tydzień jadam w restauracji. W Sopocie jest ich zastraszają...
-
Kilka dni temu minął miesiąc od nastania Kropki. Ciekawe, co z tego wyrośnie. Na razie ostre włosy na pysku coraz bardziej się stroszą, ale...
Milo, że wspomniałaś o mnie, u nas na Południu też zima ale nie ma sarenek tylko dożywiam ptaszki i mam nawet' prywatnego' dzięcioła a może nawet kilka sztuk i bażant z żoną nas odwiedza. Pozdrowienia Świąteczne z nadzieją na wiosnę !!!!!
OdpowiedzUsuńPiszesz o kaczce. Mam zamiar zrobić w tym roku po raz pierwszy pieczoną kaczkę. Nigdy tego nie robiłam. Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? Masz jakąś dobrą radę dla początkującej "kaczuszki"? Chcę zrobić z farszem.
OdpowiedzUsuńPieke kaczke ok. raz na rok, ale nie odkrylam jeszcze zadnego niezawodnego sposobu, wiec pewnie lepij wyjdziesz na przeszukaniu Internetu. Najlepiej mi wychodzi, jak pieke powoli w brytfannie z pokrywa, podlana odrobina rosolu lub wody. Wsadzam do piekarnika rozgrzanego na 180 C i co 20 minut podlewam wytopionym sosem (mimo tego nogi zaesze mi troche za bardzo wysychaja), tak na ok. 2 godziny. Jak sie za szybko rumieni, to zmniejszam temperature. Zawsze pieke dzien wczesniej, zeby sobie potem na spokojnie poporcjowac na zimno. Na smaku i chrupkosci nie traci od podgrzewania, bo podgrzewam ja, polana jej wlasnym sosem, w piekarniku nagrzanym do 220 C przez ok. 25 minut, w szklanym naczyniu, pod przykrywa, w ktorym potem podaje do stolu.
OdpowiedzUsuńTak myślałam o rękawie, bo nie mam odpowiedniej brytfanny. No, będę próbować. Potem dam znać, czy się udała :)
OdpowiedzUsuńKaczuszka udana :) Nawet farsz zrobiłam do środka i wyszło przepysznie. :)
OdpowiedzUsuńTo fajnie! Moja ges faszerowana cielecina z watrobkami tez wyszla znakomicie.
OdpowiedzUsuńOj, gęś i cielęcina to chyba wyższa szkoła jazdy. ;)
OdpowiedzUsuńE tam, wcale nie trudniejsza od kaczki, tylko dłużej się piecze. A farsz do gęsi robiłam pierwszy raz i wyszwedł świetnie, więc też nie jest to specjalna filozofia.
OdpowiedzUsuń