środa, 27 marca 2013

Zima na wsi

Nie pisałam, bo od soboty jestem na wsi, gdzie na laptopie nie mam polskich liter i jeżeli takowych chcę używac, to muszę okupowac komputer siostrze, powstrzymując ją tym od zaliczania pasjansów (w czym jest bardzo dobra) i wymieniania na bieżąco uwag przez Gadu-Gadu z naszą wspólną przyjaciółką, którą los rzucił o dobre 600 km od nas. Nie pisałam też z powodu innych zajęc, w tym przedświątecznych zakupów i pichcenia potraw z wyprzedzeniem, np. pasztetu ardeńskiego czy nadziewanych piersi kurczaka do podania w plasterkach na zimno , żeby je potem zamrozic i w odpowiednim momencie wyjąc do  konsumpcji.  Całych tych świątecznych przygotowań możnaby swobodnie dokonac,  zaczynając od zakupów w czwartek, ale zauważam, że im jestem starsza, tym bardziej potrzebuję być gotowa „na zaś”.

A na wsi śnieg sobie dalej zalega, nie bacząc na silne słońce, które od kilku dni z nim walczy. Biedne są powracające z zimowisk ptaki, takie jak np. żurawie, których przeloty nad lasem o zachodzie słońca obserwuję już od trzech dni , bo co one będą jeść, jak wszystko jeszcze pod śniegiem?  Biedne też sarny i jelenie; przemierzają o zmierzchu okoliczne pola po rzepaku w poszukiwaniu jadalnej zieleniny, ale trudno im ją znaleźć po grubą pokrywą śniegu, i, mimo regularnego dokarmiania przez leśniczego, co zimę słabsze sztuki padają z głodu, tak jak ta sarenka, która dotarłszy pod bramę sąsiada zeszłej zimy, zakończyła pod nią walkę o byt z powodu braku sił.  Nasz zaprzyjaźniony leśniczy dostarczył nam siano i kukurydzę dla saren, ale na razie nie znalazły tego, co przedwczoraj  im wyniosłam na pole, co nie było łatwe w tym kopnym śniegu.  Od kilku dni widuję w pobliżu stadko sarenek, a dziś widziałam chyba koziołka (bo był sam i trochę większy), który długo chodził i grzebał kopytem w śniegu, zanim znalazł coś do zjedzenia.

Wczoraj, jak zwykle,  około piątej po południu nakarmiłam mojego psa i sukę i potem wypuściłam je na zewnątrz.  Jak tylko wystrzeliły z impetem z obory, w której z nimi tutaj mieszkam, pies zoczył stadko saren i, ponieważ niczego takiego w życiu przedtem nie doświadczył (bo w Londynie nie było), zaczął je obszczekiwac, czym one, oczywiście, zupełnie się nie przejęły. Szybko zmęczyło mnie to szczekanie, więc otworzyłam okno i kazałam mu przestac.  Owszem, przestał i przeniósł się do sadu.  Odetchnęłam z ulgą, ale nie na długo, bo zaraz z sadu doszło mnie znowu jego szczekanie i po tonie jego głosu wiedziałam od razu, że to na zwierzęta.  Wyglądnęłam przez okno po przeciwległej stronie obory, a tam, na polu po drugiej stronie szosy, piękne stadko jeleni, może 12 – 13 sztuk, i to o nie właśnie mu chodziło. Tym razem wyszłam do niego, żeby go uspokoic i udało się, ale od razu wrócił ze mną do obory, więc nie jestem pewna, czy przez tę dziką zwierzynę zdążył załatwic co trzeba – chyba jednak zdążył, bo potem w mieszkaniu nie  było żadnych niepożądanych wydarzeń.  A suka przez cały ten czas chodziła sobie po obejściu jak zwykle,  nie bacząc na jego histerię – może jest zwyczajna jego dziecińskiego zachowania, albo ma po prostu słabszy wzrok?

8 komentarzy:

  1. Milo, że wspomniałaś o mnie, u nas na Południu też zima ale nie ma sarenek tylko dożywiam ptaszki i mam nawet' prywatnego' dzięcioła a może nawet kilka sztuk i bażant z żoną nas odwiedza. Pozdrowienia Świąteczne z nadzieją na wiosnę !!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszesz o kaczce. Mam zamiar zrobić w tym roku po raz pierwszy pieczoną kaczkę. Nigdy tego nie robiłam. Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? Masz jakąś dobrą radę dla początkującej "kaczuszki"? Chcę zrobić z farszem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pieke kaczke ok. raz na rok, ale nie odkrylam jeszcze zadnego niezawodnego sposobu, wiec pewnie lepij wyjdziesz na przeszukaniu Internetu. Najlepiej mi wychodzi, jak pieke powoli w brytfannie z pokrywa, podlana odrobina rosolu lub wody. Wsadzam do piekarnika rozgrzanego na 180 C i co 20 minut podlewam wytopionym sosem (mimo tego nogi zaesze mi troche za bardzo wysychaja), tak na ok. 2 godziny. Jak sie za szybko rumieni, to zmniejszam temperature. Zawsze pieke dzien wczesniej, zeby sobie potem na spokojnie poporcjowac na zimno. Na smaku i chrupkosci nie traci od podgrzewania, bo podgrzewam ja, polana jej wlasnym sosem, w piekarniku nagrzanym do 220 C przez ok. 25 minut, w szklanym naczyniu, pod przykrywa, w ktorym potem podaje do stolu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak myślałam o rękawie, bo nie mam odpowiedniej brytfanny. No, będę próbować. Potem dam znać, czy się udała :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kaczuszka udana :) Nawet farsz zrobiłam do środka i wyszło przepysznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To fajnie! Moja ges faszerowana cielecina z watrobkami tez wyszla znakomicie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, gęś i cielęcina to chyba wyższa szkoła jazdy. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. E tam, wcale nie trudniejsza od kaczki, tylko dłużej się piecze. A farsz do gęsi robiłam pierwszy raz i wyszwedł świetnie, więc też nie jest to specjalna filozofia.

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...