poniedziałek, 4 lutego 2013

Dyskusja o tłumaczeniu menu

Miałam dzisiaj z mężem dyskusję, która skończyła się impasem, bo w żaden sposób nie mogliśmy dojść do wspólnego zdania (ale nadal ze sobą rozmawiamy!). Sprawa, która zresztą była zupełnie błaha, jest opisana poniżej.

Znajoma męża, pracująca w pobliskiej, malutkiej kawiarnio-klubo-restauracji, gdzie mąż jest stałym i znanym klientem i gdzie ja także czasem bywam, poprosiła go o pomoc w przetłumaczeniu menu na angielski, bo mają wielu zagranicznych klientów, którym taka rzecz by się przydała . Pochwalam takie posunięcie (tzn. korzystanie z usług osób kompetentnych, a nie tłumaczenie na własną rękę),  bo takie własne tłumaczenie  najczęściej przynosi żenujące rezultaty.

Mąż wciągnął mnie do pomocy, jako że sam nie ma nadzwyczajnej wiedzy na tematy kulinarne.

Znajoma zaopatrzyła go w brudnopis menu po angielsku, a on, bardzo przytomnie, poprosił też o kopię polskiej karty dań, i zabraliśmy się do roboty.

Brudnopis miejscami był bardzo trafny, ale w większości wykazywał typowe cechy używania  słownika obcojęzycznego przez osobę niedokładnie zaznajomioną z tym językiem (co zawsze uważałam za wysoko ryzykowne przedsięwzięcie, najczęściej skutkujące takimi tłumaczeniami, jak np. „thank you from the mountain” – „dziękuję z wierzchołka góry”  zamiast „thank you in advance” – „z góry dziękuję”, co jest oczywiście przesadzonym przykładem, ale adekwatnie odzwierciedla ten problem)  oraz duże braki pod względem zrozumiałości dla nie-Polaków.

Zaczęłam tłumaczyć polskie menu dokładnie, ale nie dosłownie, i wyszło tego dużo więcej niż w brudnopisie. Brudnopis po angielsku podawał jedynie nazwy potraw (niektóre bardzo abstrakcyjne, bo restauracja jest intelektualna), podczas gdy w polskim menu potrawy te były opisane co do składników i ilości.  Uznałam, że należy te opisy też przetłumaczyć oraz wyjaśnić typowo polskie potrawy,  żeby zagraniczni klienci wiedzieli, co zamawiają, więc się rozpisałam.

Mój mąż miał zupełnie inne zdanie na ten temat: może restauracja chce zaoferować uproszczone menu po angielsku (bo większość zagranicznych klientów przybywa w towarzystwi e Polaków, którzy im wytłumaczą, o co chodzi) i nie powinniśmy niczego narzucać; poza tym, jest to tylko menu pomocnicze, i klient może zawsze zapytać  kelnerkę, co w daniu się znajduje.

Nie przemawia to do mnie.  Jeżeli już oferuje się menu po angielsku, to, moim zdaniem, powinno ono być dokładnym odpowiednikiem polskiego, a nie jakąś uboższą wersją, bo jak tak nie jest, to po co to w ogóle robić?  Przecież przy tylko polskim menu też jest opcja dopytywania się o szczegóły u kelnerki.

I stąd ten impas: on uważa tak, a ja inaczej.  Kto ma rację?

3 komentarze:

  1. Przepadam za studiowaniem menu w restauracji. Czasem samo czytanie wystarczyłoby mi. Jestem za opisową wersją.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie chcę stawiać się po niczyjej stronie, ale też uważam, że lepiej będzie przetłumaczyć całość - dokładnie tak jak w menu, a nie połowicznie, szczególnie jeśli sama nazwa potrawy nic nie wyjaśnia. Restauracja sama ewentualnie zrezygnuje z części tłumaczenia, jeśli uzna je za zbędne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie chodzę po restauracjach,ale zgadzam się z Panią.Skoro ta restauracja chce zadbać o każdego klienta,to należałoby to zrobić "w całości",a nie "częściowo".Tak ja to odbieram,Potem taki gest jest też doceniany,przez zagranicznych klientów.

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...