Pierwsze wrażenia po powrocie z 39-letniej emigracji
Stare i nowe. Wyraźna zmiana, która mnie uderzyła jak tylko zaczęłam chodzić po sklepach i urzędach jako „tubylec”, to rzucająca się w oczy mieszanina starego i nowego w wielu dziedzinach życia, a szczególnie w takich nowoodkrytych jak obsługa klienta czy zarządzanie. Większość firm czy instytucji, z którymi się do tej pory zetknęłam wie, że to trzeba teraz mieć, ale nie bardzo ma pojęcie jak to robić. To jeden z moich nowo-ulubionych tematów, więc będę jeszcze o tym pisać.
Zrobiło się ładniej! I w miastach i na wsiach zrobiło się ładniej i bardziej kolorowo, odkąd farby, lakiery, bloczki i inne materiały budowlane stały się ogólnie dostępne. Widać, że to nie z wyboru ludzie mieszkali w szarych i brudnych ścianach. Odnowione rynki miast wyeksponowały piękno starych kamienic, którego przedtem się nie zauważało, a jeżdżąc szosami przez wsie odnoszę ogólne wrażenie, że jest schludniej. Zauważyłam też, że przy pomocy środków unijnych wiele dróg i ulic zostało odnowione i, przynajmniej w moim mieście, powstały długie ciągi ścieżek rowerowych.
Grunt to kasa! Jak masz kasę, to możesz kupić wszystko to co mieszkańcy Europy Zachodniej. Problem w tym, że zwiększyła się ilość ludzi, którzy kasy nie mają. Za tzw. Komuny więcej osób miało pracę (nawet gdyby nie było w tej pracy żadnej roboty) i wielu zdaje się tęsknić za takim stanem rzeczy. Mam wrażenie, że coraz więcej osób zrezygnowało z pracy i korzysta z państwowych datków, uważając, że im się należą i wobec tego nie interesuje ich szukanie pracy. Może być to objawem demoralizacji w społeczeństwie, ale może to po prostu pogląd głęboko zakorzeniony w Komunie: „czy się stoi czy się leży, dwa patyki się należy”. To też kwestia osobistych wartości: ja, na przykład, wolałabym wziąć jakąkolwiek odpłatną pracę niż żyć ze świadczeń państwowych i jestem przekonana, że dla chcących jest to osiągalne. Ten problem nie jest zresztą tylko polski – to samo dzieje się np. w Anglii i w tej chwili usiłują tam wprowadzić prawa, które mają ukrócić wykorzystywanie państwowych zapomóg.
Polacy nie gęsi i swój język mają? Na początku post-Solidarnościowego kapitalizmu wyglądało, że nie. Kiedy we wczesnych latach 90. jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać nowe małe firmy i wielkie centra handlowe, najwyraźniej brały sobie za punkt honoru, żeby występować pod obcojęzyczną nazwą, najlepiej angielską. Ale co to był za angielski! Kiedyś z ogromnym zażenowaniem odkryłam np. że nowopowstałe centrum handlowe nazwano „King Cross”. Nie mówiąc o tym, że z jakiej racji akurat tu taka nazwa, to jeszcze, jeżeli to miało być odniesienie do londyńskiej dzielnicy i znajdującej się tam stacji kolejowej, z błędem ortograficznym. Inny przykład (a było ich wiele), to nazwa „Fresh & Beauty”, którą zoczyłam na butelce z jakimś szamponem czy innym płynem: pierwszy wyraz to przymiotnik a drugi rzeczownik, więc jeżeli już musiało być po angielsku, to albo „Fresh & Beautiful” albo „Freshness & Beauty”. Na szczęście po powrocie do Polski zauważam, że ta moda przemija i pojawiło sie wiele fajnych, pomysłowych, polskich nazw (i tamto centrum handlowe też się teraz po polsku nazywa). O języku też pewnie jeszcze napiszę, i to nie raz.
Blisko rodziny! Mieszkając w Anglii odwiedzałam rodzinę bardzo często, nawet do 5-ciu razy w roku (a mój mąż, Anglik, nawet częściej), ale to nie to samo co codzienny kontakt. Co prawda, były też i plusy takiego układu. Na przykład, gdy siostra z mężem urządzali się w nowym mieszkaniu we wczesnych latach 70. kiedy nie można było kupić mebli i wielu innych niezbędnych rzeczy, byliśmy w stanie przywozić im samochodem takie skarby jak np. materiał obiciowy i lakier do mebli, które sami robili, albo choćby dostarczać cukier do zapraw dla całej rodziny kiedy był na kartki. Wtedy podróże zagranicę, a szczególnie na „zgniły Zachód” były trudne i skomplikowane, nie to co teraz, od kiedy Polska jest w Unii.
Gdzie to załatwić? Mimo, że w mieszkałam w tym mieście przed wyjazdem do Anglii, to wszystko się tak zmieniło, że muszę się nauczyć od nowa miejscowych obowiązków i zwyczajów i dowiedzieć się, jak zaspokajać najcodzienniejsze potrzeby. Jak kupuje się bilety na kolejkę elektryczną lub autobusy i jak się ich używa? Gdzie naprawić buty? Jak zapłacić abonament za telewizor? Takie banalne rzeczy nagle okazały się ważne, ale oczywiście to normalne: większość tych samych kwestii pojawiłoby się, gdybyśmy przeprowadzili się do innego miasta w Anglii. Razem z mężem zaczęliśmy skrzętnie gromadzić i przekazywać sobie nawzajem takie przyziemne ale ważne informacje uzyskane od rodziny, przyjaciół i sąsiadów oraz przez własne obserwacje i doświadczenia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wizyta
Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...
-
Malta jest, z różnych względów, bardzo ciekawym państwem. Po pierwsze, położona jest na archipelagu wysepek, z których tylko Malta, Gozo i...
-
Uwielbiam jeść i zresztą gotować też, ale tak się składa, że co najmniej raz na tydzień jadam w restauracji. W Sopocie jest ich zastraszają...
-
Kilka dni temu minął miesiąc od nastania Kropki. Ciekawe, co z tego wyrośnie. Na razie ostre włosy na pysku coraz bardziej się stroszą, ale...
Ciekawe jest to jak ktoś "z zewnątrz" widzi Polskę
OdpowiedzUsuń