Nie pisałam przez parę dni (ten pierwszy dzisiejszy blog wrzuciłam „poza kolejką”, bo akurat był gotowy), ponieważ wyskoczyłam na tydzień do mojej drugiej ojczyzny, Anglii, żeby odświeżyć swoje wiadomości o naszej firmie, zobaczyć się ze znajomymi i pomieszkać w naszym londyńskim mieszkanku. Powodem były też dwa planowe spotkania firmy.
Pierwsze to doroczna firmowa impreza, na którą poszłam z mężem. Kiedyś była to impreza bożonarodzeniowa w grudniu, ale już od kilku lat odbywa się ona w styczniu, bo łatwiej wtedy wynająć odpowiedni lokal. W tym roku było jeszcze weselej niż zwykle, bo impreza była w osobnej, zarezerwowanej tylko dla nas, dwutorowej części kręgielni z barem w centrum Londynu. Wszyscy się świetnie bawili, nawet tacy jak ja, co to nie potrafią niczym w nic trafić, ale chyba najbardziej zachwycona była 3-letnia córeczka dyrektorki, mimo, że nie korzystała z szczodrze płynących napojów wyskokowych. Pod kierunkiem tatusia dźwigała kule tylko o połowę mniejsze niż ona sama i, zataczając się pod ich ciężarem, windowała je na coś w rodzaju rusztowania z pochylnią, z którego potem spychała je na tor. Obserwując ich bieg, piszczała i podskakiwała z podniecenia, a kiedy potem czekała w kątku na swoją następną kolejkę, też nie traciła zainteresowania i klaskała entuzjastycznie innym zawodnikom, a bez wyjątku wszyscy obecni mieli wielką z niej uciechę.
Koszt imprezy jest całkowicie pokrywany przez firmę, co jest bardzo miłym (i kosztownym) gestem, udowadniającym, że firma ceni swych pracowników i w ten sposób dodatkowo ich wynagradza za lojalność i rzetelną pracę. Jest to również świetna okazja do integracji pracowników (oraz ich współmałżonków i potomstwa), bo większość osób na codzień ma styczność tylko z członkami własnych zespołów lub nawet tylko z klientami, u których akurat pracują.
Drugie to spotkanie wszystkich pracowników, odbywające się trzy razy w roku, na których dyrektorzy firmy przedstawiają obecny stan biznesu i prognozy na przyszłość, konsultują różne sprawy, słuchają opinii pracowników i przygotowują ich na nadchodzące wyzwania, takie jak, na przykład, jakaś inspekcja, kontrola finansowa czy konieczność przejścia ponownej, okresowej, oceny w celu zachowania akredytacji firmy w „Investors in People”. Jest to również okazja do doszkalania (poprzez prezentacje przygotowane przez pracowników lub gości spoza firmy) w ogólnie ważnych kwestiach, no i oczywiście do dalszej integracji. Spotkanie trwa cały dzień i zawsze jest zapewniony gorący lunch oraz przekąski i napoje. Dodać do tego rozsądne, pomocne i nieagresywne zarządzanie i mamy firmę, w której ludzie chcą pracować.
Firma jest mała, zatrudnia ok. 20 osób i ma również ok. 20 dorywczych pracowników, zwanych współpracownikami, którzy równocześnie pracują w innych firmach albo dla siebie. W obecnych warunkach, to wydaje się być jedynym sposobem, w jaki mała firma może się utrzymać na rynku: dorywczych pracowników można po prostu nie używać, jeżeli brak zleceń. Nasza działalność podlega pod departament oświaty (szkolenie młodych ludzi przez państwowo-fundowane tzw. programy czeladnicze oraz do-/przeszkalanie zatrudnionych dorosłych) i firma jest bardzo wysoko notowana w tej dziedzinie z powodu wybitnych osiągnięć szkolonych oraz jakości szkolenia.
P.S. Pisząc ten blog, zauważyłam, że nadal trudno mi pisać po polsku, zwłaszcza o mojej pracy w Anglii, ale nie tylko. Po pierwsze, w polskim praktycznie nie mam rejestru słownictwa związanego z pracą, bo nigdy tu nie pracowałam, a i inne rejestry też zubożały, a po drugie, nie wszystko co angielskie ma odpowiedniki w Polsce. Co chwilę musiałam zaglądać do tłumacza Google, a i to często nie zdawało egzaminu. Poza tym, bardzo trudno jest uniknąć dosłownych tłumaczeń z angielskiego, bo są bezwiedne. To samo zaczęło mi się teraz zdarzać, gdy piszę lub mówię po angielsku. Pewnie dojdzie do tego, że ani mój polski ani angielski nie będzie poprawny!!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wizyta
Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...
-
Malta jest, z różnych względów, bardzo ciekawym państwem. Po pierwsze, położona jest na archipelagu wysepek, z których tylko Malta, Gozo i...
-
Uwielbiam jeść i zresztą gotować też, ale tak się składa, że co najmniej raz na tydzień jadam w restauracji. W Sopocie jest ich zastraszają...
-
Kilka dni temu minął miesiąc od nastania Kropki. Ciekawe, co z tego wyrośnie. Na razie ostre włosy na pysku coraz bardziej się stroszą, ale...
Piszesz świetnie w obydwu językach! Bardzo przyjemnie się to czyta - no i spostrzeżenia masz bardzo trafne ;)
OdpowiedzUsuńNie chcę uogólniać, ale co do pracy/pracowników/pracodawców w Polsce musi się zmienić mentalność i podejście obu stron. Pracownicy nie lubią swojej roboty i przez to firmy potrafią tracić klientów (tak jak w opisanej przez Ciebie historii z fryzjerem). Niestety prawda jest taka, że pracodawcy nie dbają należycie o swój personel - tak jak u Ciebie czy u mnie, gdzie oprócz raz na jakiś czas fundowanych przez szefa imprez, jest obopólny szacunek i wzajemne uznanie na co dzień.
Spokojnie !!!!! oba są świetne i takie zostaną !!!!!! Fajnie się Ciebie czyta !!!!!!
OdpowiedzUsuńMoże i w końcu dobre, ale to tak średnio po trzech seriach poprawek!
OdpowiedzUsuń