środa, 6 stycznia 2016

Tajemniczy atak somnambulizmu w moim mieście

W moim ekskluzywnym i kosztownym  mieście, wbrew wszelkim oczekiwaniom,  niedawno otwarto bardzo tanią jadłodajnię z sieci siedmiu, które działają w województwie.  Jest idealna dla studentów, emerytów, chwilowo samotnych tatusiów z dziećmi oraz dla każdego, kto chce po prostu zjeść domowy obiad po bardzo przystępnej cenie, szybko podany  w czystej i przestronnej restauracji,  albo zabrać na wynos do domu . Znam już taką w innym, prowincjonalnym miasteczku (prawdopodobnie pierwszą w tej sieci) i bardzo sobie chwalę jako doskonałe rozwiązanie w sytuacji gdy nie mam czasu lub pomysłu na obiad.  Zawsze są do wyboru co najmniej dwie zupy i dwa drugie dania z dodatkiem różnych surówek, a  oprócz tego codziennie dodatkowo schabowy, filet z kurczaka, naleśniki i pierogi.  Wszystkie dania są pyszne i porcje jak dla głodnego Polaka, sprzedawane głównie w zestawach zupa + drugie za ok. 12 - 14 zł, zależnie od lokalizacji. Oprócz tych dodatkowych, wszystkie są natychmiast dostępne z gorącego bufetu.  Co prawda, trzeba się pogodzić z faktem, że drugie stygnie kiedy jesz zupę, ale trudno, inaczej by to nie funkcjonowało sprawnie, i  niektórzy klienci wobec tego jedzą w odwrotnej kolejności.

W prowincjonalnej  jadłodajni obsługa jest błyskawiczna, dziewczyny w bufecie i kuchni uwijają się jak w ukropie i nikt nie czeka, chyba, że zamówi danie spoza bufetu.  Za to w mojej nowej restauracji dziewczyny poruszają się jak we śnie, mają rozmarzone oczęta i spowolnione ruchy i chwilę to trwa, zanim się zorientują, że ktoś  chce być obsłużony. A jak już zauważą, to też im wolniutko idzie, bo rozglądają się na koleżanki  i na sufit, jakby szukając gdzieś ostatecznego potwierdzenia, że mają wkroczyć do akcji.

A tu następny przykład podpierający moją tezę o somnambulizmie w moim mieście. Parę tygodni  temu  otwarto od dawna wyczekiwany nowy dworzec  (umieszczony w gigantycznym, ale na razie pustym, centrum handlowym) oraz kilka towarzyszących mu sklepów i kawiarni. Weszłam do piekarni gdzie oferują kawę, kanapki, pieczywo i ciasta.  Lokal wyglądał bardzo przyzwoicie, jasno i czysto, na półkach pięknie prezentujące się bagietki i chleby, a w gablocie apetyczne, świeżo przygotowane kanapki, choć wszystko po nieco wygórowanych cenach.  Za ladą cztery młode osoby, trzy dziewczyny i jeden chłopak, w eleganckich granatowych fartuszkach. Wszystko pięknie, ale obsługa wydała mi się jakaś rozkojarzona, powolna i właśnie somnambuliczna.  Kiedy w końcu udało mi się przykuć uwagę dziewczyny stojącej przy kasie, ta się nagle obudziła i wpadła w panikę, że poprzednia klientka opuściła sklep bez zapłacenia  za zakup.  Druga ekspedientka  poleciała na dworzec  za podejrzaną, ale wróciła z niczym.  W międzyczasie ja zwróciłam uwagę kasjerki na monety leżące na kontuarze i okazało się, że to właśnie była zapłata za zakup tej ściganej klientki, tylko kasjerka tego nie zauważyła.

Chciałoby się zapytać, czy w moim mieście, niedostrzeżona przez  SanEpid czy jego dzisiejszy odpowiednik,  zapanowała epidemia  somnambulizmu, chociaż o ile mi wiadomo, nie jest to choroba zakaźna.   Mój mąż jest skłonny  złożyć  takie zachowanie na karb balowania do wczesnych godzin rannych (co zresztą sam też często uskutecznia, więc wie jak jest).   Jedna z naszych młodych przyjaciółek uważa, że to po prostu sprawa popytu i podaży: w moim mieście jest praca, w tym prowincjonalnym nie ma, więc się ją bardziej ceni.   A ja podejrzewam, że mogą to być  niedociągnięcia kierownictwa, które często bywają przyczyną złego funkcjonowania usług:  brak szkolenia, niejasne formułowanie obowiązków pracownika lub oczekiwanego standardu pracy.  Całkiem możliwe, że prawda leży gdzieś pośrodku.

Na koniec jeszcze spostrzeżenie, że w tej sieci jadłodajni jest taniej na miejscu niż na wynos, bo za styropianowe pojemniki się płaci.  To chyba coś mówi o cenie robocizny w Polsce:  np. w Anglii, jeżeli jest różnica w cenach, to na wynos jest taniej.

4 komentarze:

  1. ~Antoni Relski7 stycznia 2016 07:10

    Mam sentyment do takich barów,
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, ha, pewnie z powodu tych dziewczyn...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio w drogerii mnie prawie szlag trafił, bo obsługa była w tak zwolnionym tempie, że miałam ochotę sama wskoczyć za ladę i się obsłużyć. Coś więc jest na rzeczy z tą epidemią.
    A co do takich jadłodajni, u nas w mieście też taka jest i obiad dwudaniowy kosztuje chyba teraz 8 albo 9 zł. Nawet korzystaliśmy z tego miejsca w trakcie remontu i było całkiem smacznie.

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...