piątek, 22 sierpnia 2014

Wycieczka do Grecji – cz.6 i ostatnia

Ostrzeżenie:  niektóre zamieszczone tu zdjęcia mogą być zbyt naturalistyczne i niestrawne dla przeczulonych!

Ostatni dzień w Salonikach znowu zaczęliśmy ok. 12-tej, no bo przecież na urlopie trzeba wypoczywać, no nie?

Zaraz po śniadaniu usłyszałam jakiś megafon na ulicy.  Co mówili, nie wiem, bo to było po grecku, ale, wyjrzawszy z okna, zobaczyłam przejeżdżającą ulicą poniżej furgonetkę, załadowaną skrzynkami dorodnych pomidorów, moreli i czereśni.  Na słupku umieszczonym w rogu platformy furgonetki wisiała jakaś prymitywna waga, więc skonstatowałam, że zamierzeniem tego przedsięwzięcia była sprzedaż produktów.  Przypuszczam, że kupowały od nich restauracje, no bo kto inny podołałby takiej skrzynce owoców.  Wieczorem też przejechała podobna, z truskawkami  i morelami, a w ciągu dnia w mieście widzieliśmy jeszcze dwie, które chyba oferowały usługi, bo na platformie żadnych produktów nie wiozły.

Dzień poświęciliśmy na zwiedzanie muzeów.  Nieczęsto nam się tak zdarza, ale tym razem mieliśmy szczególną potrzebę, spowodowaną wcześniej opisanym brakiem  jakichkolwiek objaśnień przy napotykanych co krok zabytkach. Poza tym dzień był upalny, a w muzeach miły chłód (albo nawet warunki  wręcz arktyczne).  Pierwsze kroki skierowaliśmy do Muzeum Kultury Bizantyjskiej, gdzie okazało się, że bilet obejmuje również sąsiednie Muzeum  Archeologiczne, więc niechcący zwiedziliśmy dwa. W obu pozwalano robić zdjęcia, ale bez flesza. Mnie najbardziej podobały się eksponaty w bizantyjskim, przepiękne kolory i wymyślne wzory,

ale w archeologicznym też było fajnie – głównie starorzymskie rzeźby.  W tym ostatnim nie mogłam nie zauważyć fascynacji starożytnych Rzymian męskimi genitaliami:  były realistycznie oddane w każdej rzeźbie, co zresztą widać na każdym kroku w Rzymie,  a jedna była po prostu ogromnym blokiem marmuru z głową na czubku i dokładnie wyrzeźbionymi genitaliami w odpowiednim miejscu poniżej (niestety zdjęcie gdzieś wcięło).  Przypuszczam, że gdybym była bardziej wykształcona w starożytnej kulturze, to bym się nie dziwiła.  Kiedyś byłam, ale to było dawno temu i już nie pamiętam.

Następnego dnia mieliśmy lot powrotny, więc nie było za dużo czasu na nowe odkrycia.  Planowaliśmy pójść na obiad do tej urokliwej tawerny, na którą trafiliśmy pierwszego dnia, ale niestety była zamknięta.  Poszliśmy więc na targ, gdzie było kilka tanich kafejek i w jednej z nich zjedliśmy bardzo przyzwoity posiłek pośród straganów z chińskimi sukienkami i niesamowicie kolorowymi biustonoszami.

Targ był bardzo interesujący.  Zaglądnęliśmy już tam któregoś dnia wcześniej, ale było to dość późnym popołudniem, więc dopiero tym razem ujrzeliśmy go w całej okazałości.  Składał się głównie ze stoisk ze świeżymi rybami, mięsem, serami , oliwkami i przyprawami,







ale było też wiele straganów z odzieżą, butami, pościelą i innymi takimi rzeczami. Największe wrażenie sprawiły na mnie stoiska z mięsem, na których nie było żadnej pruderii, tylko normalna rzeczywistość.



Potem wróciliśmy do hotelu, żeby odebrać nasze uprzednio spakowane torby i pojechaliśmy taksówką na lotnisko.  Czekając na nasz lot na ławkach przed terminalem, w pobliżu kafejek i jadłodajni,  na wyłożonej kaflami zewnętrznej hali zaobserwowaliśmy jednego wróbelka, który usiłował łapać jakieś okruszki.  Kafle były śliskie i wróbelek po lądowaniu na nich jeszcze kilka dobrych centymetrów pokonywał w poślizgu w dużym rozkroku, jak widać na powyższym zdjęciu, ale się tym zupełnie nie przejmował.

W czasie lotu do Warszawy przez dłuższy czas widziałam z okna przeogromną rzekę, bardzo długą i miejscami niezmiernie szeroką.  Doszliśmy do wniosku, że to musi być Dunaj, który przepływa przez chyba 10 państw, i te przypuszczenia po powrocie potwierdziliśmy, korzystając z Wikipedii.  Rzeka miejscami ma ponad 100 metrów szerokości i biegnące obok niej szosy wyglądały jak wąskie, polne ścieżki.  W ogóle widok ziemi z samolotu jest niesamowiy.  Nawet jak ktoś ma, tak jak ja, lęk wysokości, to z takiej wysokości  to już nie działa i można spokojnie podziwiać;  gorzej jest jak trzeba stanąć na krześle w celu np. wymiany żarówki.

Na tym kończę moje osobiste i całkiem subiektywne sprawozdanie z wycieczki do Grecji.

 

11 komentarzy:

  1. Zdjęcia z targu rzeczywiście mocne! :D Chyba się cieszę, że u nas takich widoków klientowi oszczędzają. Wiem, że to hipokryzja, ale nic na to nie poradzę. Pomijając łby, reszta targu świetna. Uwielbiam takie miejsca, bo gotowanie to jedno z moich ulubionych zajęć. Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lęk wysokości ewidentnie rodzinny!

    OdpowiedzUsuń
  3. I jeszcze można się było napatrzeć jak rzeźnicy ćwiartują tusze!

    OdpowiedzUsuń
  4. Owszem, rodzinny, ale np. po Tobie nie widać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdjęcia faktycznie robią wrażenie. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oliwki na targu
    Pamiętam z południa Francji.
    POzdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, to na pewno nie były widoki dla wrażliwych.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bo unikam wchodzenia na krzesło w celu wymiany żarówki. Paraliżuje mnie ze strachu!

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja też pamiętam, uwielbiam takie targi, a we Francji są wyjątkowo bodgate i apetyczne. Najbardziej mi się podoba, że się pytają, czy tego melona kupujesz na dziś czy na jutro.

    OdpowiedzUsuń
  10. Przepraszam, to powinno być "ten melon", ale mam trudności z poprawną polszczyzną z powodu nieużywania przez kupę lat. Usiłuję to nadrobić, ale jest pod górkę! Mocno mnie to boli, bo w szkole byłam świetna z polskiego.

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...