środa, 18 czerwca 2014

Wycieczka do Grecji, część 1 – Modlin.

Nie była to jakaś wielka ekspedycja, po prostu taki mały wypad tanią linią Ryan Air, w sumie 5 dni, ale było fajnie i edukacyjnie. Opowiem po kolei, ale na początek moje główne wrażenia: piękna pogoda, baardzo serdeczni ludzie i kompletny luz.

W poniedziałek wieczorem polecieliśmy (mąż i ja) z Gdańska do Warszawy, a raczej do Modlina, na nowe lotnisko  ok. 40 km od Warszawy, bo stamtąd następnego dnia rano był samolot do Salonik, gdzie mieliśmy zamówiony hotel.  Egzotyczne wrażenia zaczęły się już w Modlinie.  Chcieliśmy wziąć taksówkę do pobliskiego hotelu, ale okazało się, że te stojące przed terminalem były wyłącznie  „dalekobieżne”, czyli do Warszawy (podobno za jedne 159 zł, chociaż jest tam też autobus, na który bilety kosztują od 9 zł). Jakiś uczynny facet przywołał nam miejscową taksówkę, która czekała nieopodal, i za 20 zł w 10 minut znaleźliśmy się na miejscu, w hoteliku zamówionym wcześniej przez Internet.  Był nowiutki i czyściutki, wszystko spod igły,     tylko może opis pokoi (pokojów? Okropnie trudny ten polski język, który dawniej wydawał mi się całkiem opanowany) z widokiem na jezioro nie całkiem oddawał stan faktyczny: jezioro wyglądało raczej na staw zarośnięty szuwarami, który, jak to nazajutrz światło dzienne wyjawiło, okazał się być  bardzo rozległy i dający świetne pole do obserwacji dla miłośników ptactwa wodnego.     Efekt odrobinę psuły blisko sąsiadujące parcele, na których, obok przyzwoitych domów, widniały zaniedbane szopy lub też  sterty materiałów budowlanych, które pewnie znikną kiedy się zbuduje to, na co były przeznaczone. Wszystko to wynagradzały sowicie harmonijne i donośne chóry żab, a rano również głośne nawoływania przeróżnych wodnych ptaków.

Młody właściciel hotelu, wraz z żoną i małym dzieckiem, co wydedukowałam z obecności różnych zabawek na obejściu oraz porannych odgłosów dziecięcego płaczu,  mieszkał w pionowo wydzielonej części budynku.  Za budynkiem, od strony „jeziora” był elegancko wybrukowany parking, otoczony bardzo schludnymi grządkami, na których ozdobne trawy i krzewy dramatycznie się prezentowały na podłożu  z łupków białego krzemienia.  Kilka z nich znalazłam na naszym tarasie na piętrze, dzielonym z pokojem obok  i, pomimo intensywnego  „ główkowania”,  nie udało mi się dojść do tego, w jaki sposób się tam dostały.  Ogólnie było bardzo cicho i spokojnie, akurat chyba byliśmy jedynymi gośćmi w tym hotelu, chociaż właścicieł mówił, że bywa pełno.

Podczas moich częstych wypadów na papierosa na taras zaciekawiła mnie parcela obok.  Był na niej biedny, drewniany domek, przylepiony do nowego, jeszcze nie wykończonego, piętrowego budynku z tarasem, oraz względnie zadbany ogród.  Przy porannym papierosie zobaczyłam tam starszego, grubawego i nieogolonego pana w szortach i rozpiętej koszuli.  Wyłonił się z garażu pod tarasem z elektrycznym czajnikiem w ręku, nabrał do niego wody z zewnętrznego kranu, po czym wszedł do drewnianej chałupki przez drzwi osłonięte brudną firanką.  Moja wyobraźnia natychmiast podrzuciła mi  takie dwa (może mylne) scenariusze: tatuś miał drewniany domek w zapadłej dziurze, która, po powstaniu lotniska w Modlinie, okazała się intratna. Córka lub syn się tam pobudowali i są dwie możliwości: albo ojca w domu nie chcieli, bo wstyd przynosił, albo ojciec nie chciał się do nowego domu wprowadzić, bo cenił swoją niezależność.

Ale wróćmy do naszego hotelu:  następnego dnia, po całkiem znośnym śniadaniu wliczonym w niewygórowaną cenę noclegu i przygotowanym dla nas w bardzo schludnej jadalni pod naszym trasem, a składającym się z płatków śniadaniowych, jajek, parówek, herbaty i kawy oraz półmiska sera i wędlin,      właściciel odwiózł nas na lotnisko o umówionej godzinie za jedne 15 zł.

Ciąg dalszy nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...