poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Pierwszy siew!

Nareszcie posiałam coś w szklarni u Mamy, bo już dłużej nie mogłam wytrzymać!

Szklarnia mocno zdezelowana, drewno się sypie, szyby wypadają z byle powodu, więc strach tam wchodzić, żeby nie zgilotynowały; drzwi się nie domykają i kilku szyb w dachu brakuje a kilka cieknie, bo kit odpadł, ale zdecydowałyśmy z siostrą, że użyjemy jej jeszcze raz, a potem ewentualnie się przebuduje.  W sobotę zakupiłyśmy plastikową folię, gwózdki i ziemię w workach, a wczoraj przygotowałyśmy wycięte z puszek po piwie podkładki pod gwoździe i zgrabiałymi z zimna rękami zakryłyśmy tą folią tę część dachu, w której były dziury. Niestety, jesteśmy przekonane, że następny silniejszy wiatr ją zerwie, bo nie właziłyśmy na drabinę, żeby przybić ją na szczytach (obie mamy lęk wysokości), no ale trudno, jeżeli przyjedzie w odwiedziny jakiś mniej drżący przyjaciel lub krewny, to może przybje, a jak nie, to folii jest sporo, będzie się naprawiać.  Ale przynajmniej jest jeden „dodatni plus”: te szyby, które nie wypadły przy stukaniu młotkami powinny już nie gilotynować.

Normalnie co roku wymieniało się ziemię w szklarni i fumigowało paloną siarką, ale tym razem poszłam na skróty i niczego takiego nie zrobiłam, zresztą chyba to jest głównie potrzebne do hodowli pomidorów, a tych nie będziemy już sadzić.  Dwa lata pod rząd gniły nam na krzaku, więc niech się wypchają, będziemy kupować na targu.  W Polsce są w lecie pyszne pomidory w sprzedaży, gruntowe, słodziutkie i pachnące, i dostępne w wielu odmianach (w Anglii raz nacięłam się na śmierdzące rybami, bo pewnie w hodowli użyto mączki rybnej). Fakt, że świeżutko zerwany, nagrzany słońcem  pomidor to niebo w gębie, no ale jak się nie da, to się nie da.

W szklarni są dwie grządki, a po środku ścieżka. Lewa grządka jest bardziej nasłoneczniona i ziemię do doniczek czy koszyków wybierałam w zeszłym roku po szklarniowym sezonie z prawej, więc była w miarę pełna. Wczoraj oczyściłam sumiennie obie grządki z chwastów, przy czym, zdejmując wartstwę trawy w jednym miejscu na prawej grządce, odkryłam 15-to centymetrowy rządek posianej w zeszłym roku i mającej się świetnie cebulki, więc niedługo będzie szczypior! Nie zajęło mi to wiele czasu, ale ponieważ nie mam kondycji, to się bardzo zmęczyłam i zaczęły mnie boleć mięśnie w krzyżu, więc się poddałam i postanowiłam resztę zrobić dzisiaj, przed powrotem do miasta.

Dzisiaj rano nie byłam zupełnie przekonana, że chce mi się kontynuować tę robotę: nadal bolał mnie krzyż i szyja, i nie miałam dużo czasu, bo planowałam wyjazd do miejskiego domu na 12-tą, ale się zawzięłam!  Mimo lekko prószącego śniegu, sprowokowałam męża, będącego w piżamie i kapciach,  do wniesienia po zalegającym na podwórzu śniegu, trzech 50-cio litrowych worków ziemi do szklarni. Rozsypałam dwa na lewej grządce, posypałam woniejącym suszonym nawozem bydlęcym, wymieszałam i dosypałam więcej ziemi z trzeciego worka, żeby nawóz nie popalił wzrastających kiełków.  Następie posiałam rządek koperku, dwa niepełne rządki sałaty kruchej i Lollo Rossa (bo nie starczyło nasion), a na ich wolnych końcach cebulkę i kolendrę, i rządek czerwonej rzodkiewki, i jestem szczęśliwa, że coś się zaczęło dziać na ogrodowym froncie, mimo, że krzyż i szyja jeszcze bardziej mi dokuczają.

Prawa grządka zostanie na następny siew, za jakieś dwa tygodnie, co przedłuży okres zbiorów; zresztą i tak bym już dziś nie dała rady.

Ciekawe, co popędza człowieka do takiego wysiłku – to chyba jakiś atawizm. Przecież łatwiej kupić te jarzyny na targu, i pewnie taniej, bo np. jak my bierzemy siłę najemną do wożenia ziemi, przekopywania grządek czy naprawiania szklarni, to na pewno wychodzi drożej, no i podlewać trzeba, co też jest problemem dla słabych lub niepełnosprawnych.  Może chodzi tu o uczucie samowystarczalności albo dumy z tego, że się potrafisz zaopatrzyć w jedzenie, albo po prostu smakowych doznań ze świeżo zebranych zielenin.  Nie wiem, ale może nie trzeba tego poddawać psychoanalizie: ważne jest to, że to mi sprawia przyjemność, odciąga od komputera i daje ruch na świeżym powietrzu.

P.S. Jutro lecę do Anglii na tydzień, więc pewnie nie będę pisać.

5 komentarzy:

  1. Ja wczoraj wsadziłam pomiędzy borówkę żurawinę. I tak już stała od kilku dni na tarasie. Ku mojemu zdziwieniu ziemia jest już miękka tam, gdzie stopniał śnieg. Będzie wiosna! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A u mnie na parapecie papryczka ostra ma już po 4 listki. Posiałam w marcu, przesadzę do szklarni w maju. Zajadamy się nią , jeszcze zieloną cały rok, świeżą wprost z krzaczka. a w zimie z zamrażarki. Pyszna z białym serkiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiedziałam, że z papryczkami tak się da.

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...