wtorek, 2 kwietnia 2013

Ludzie na zakupach

To już mój drugi wpis dzisiaj, bo nadrabiam świąteczne zaległości.

Nie wiem, na czym to polega, ale odkąd wróciłam do kraju, latam na spożywcze zakupy ze trzy razy na tydzień.  Mieszkając w Anglii, przez długi czas robiłam zakupy w supermarkecie Sainsbury raz na dwa tygodnie, bo to była oszczędność czasu, który można było milej spożytkować na robocie w ogródku, weekendowych wyjazdach czy zwykłym nieróbstwie po tygodniu stresowej pracy.  Kiedy moja przyjaciółka od psów i sąsiadka wróciła do domu po ciężkim wylewie, to robiłam je raz na tydzień, bo ją też chciałam zaprowiantować, a ona była na tygodniowym budżecie, co w Anglii jest normalne u np. robotników fizycznych czy emerytów odbierających emeryturę w gotówce na poczcie. Więc dlaczego teraz muszę biegać po zakupy co drugi dzień? Lodówkę i zamrażarkę mam tak  jak miałam, rodzina mi się nie powiększyła, więc dlaczego? W jakiejś wolnej chwili będę musiała tę sprawę przeanalizować i wyciągnąć z tej analizy należyte wnioski.

Ale to nie mój główny temat na dziś.  Chcę podzielić się z moimi czytelnikami wrażeniami o ludziach na zakupach, które mnie trochę zaskakują. Jedno z pierwszych było raczej niemiłe: klientka stojąca za mną w kolejce do kasy w eleganckich i drogich delikatesach w moim mieście zdenerwowała się, że tak powoli ładuję moje liczne zakupy do toreb i rzuciła w moją stronę z irytacją: „To nie może Pani najpierw zapłacić, a potem pakować?”  Może bym i mogła, ale wtedy jej zakupy pomięszałyby się z moimi, bo miejsca za kasą było mało, a poza tym przecież nie byłam aż taka powolna, mimo tego, że akurat czułam się bardzo zmęczona.  Nie odpowiedziałam nic, ale płakać mi się chciało na taką nieżyczliwość. Może to był po prostu szok, bo w moim doświadczeniu ludzie w sklepach uśmiechali się do siebie, wyżsi podawali niższym produkty z półek dla tych ostatnich niedostępnych, wymieniali opinie i porady i w dłuższych kolejkach do kas żartowali, zamiast się złościć. Nawiasem mówiąc, panie przy kasach w tym sklepie też są niemiłe, więc może to po prostu taki sklep.

W innym mieście, trochę bardziej prowincjonalnym niż moje, gdzie często mam okazję robić zakupy w tamtejszym Carrefour, zaobserwowałam ciekawe zachowania wśród pań zakupowiczek.  Nagminne jest tam lustrowanie zawartości mojego wózka, bardzo otwarte i bez żadnej żenady. Baby oglądają dokładnie, co mam w wózku, bo a nuż złapałam jakąś dobrą okazję, która umknęła ich czujności.  Jedna taka pani ostatnio posunęła się nawet do aktywnego śledztwa. Stała kilka kroków od lady cukierni znajdującej się w kompleksie Carrefour, kiedy ja zakupiłam tam całą wystawioną połówkę paschy.  Dostrzegłszy ten zakup sokolim okiem, stawiła się przy ladzie i zapytała: „Co ta Pani właśnie kupiła?” Kompletna zgroza!  A też zdarzyło mi się spotkać w tym sklepie dość zamożnie wyglądającą panią, która wzięła do woreczka pęczek rzodkiewek, po czym zaczęła obrywać po parę rzodkiewek z pozostałych kilku pęczków i dorzucać je do woreczka.  Tak mnie zatkało, że nie zareagowałam, ale następnym razem na pewno coś takiej pani powiem i mam nadzieję, że nikt mnie za to nie pobije, bo nie znoszę bólu.

Ostatnio też chciałam w w/w Carrefour zakupić parę rajstop.  Z łatwością zlokalizowałam odpowiednie stoisko, ale na nim ruina! Tyle porozrywanych opakowań, że z trudem znalazłam nieuszkodzone w moim kolorze.  Co ci klienci robią?  Wiem co, działają na zasadzie, że nie moje i anonimowe, więc można zgnoić i zepsuć, bo ktoś inny za to zapłaci. Przeraża mnie takie podejście – skąd się tacy ludzie biorą?  A może wszyscy tacy jesteśmy, tylko niektórzy potrafią to skutecznie ukryć?

3 komentarze:

  1. Myślę, że wszyscy tacy nie jesteśmy. Wtedy świat w ogóle stanąłby na głowie. Uważam, że to kwestia wychowania. Mnie czy Tobie nie przyszłoby do głowy oszukiwać na rzodkiewkach, ale są tacy, którzy uważają, że jak płacą za ten pęczek i zauważą, że jest za mały w porównaniu z ceną, to sobie tę krzywdę wyrównają. :)
    Witaj w naszym pięknym kraju. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój wpis przypomniał mi moją wizytę w markecie, jakieś trzy, cztery lata temu. Byłam z siostrą i szukałam dla niej wolnej przymierzalni. Niechcący weszłam do kabiny, w której stała młoda kobieta. Co robiła? Rozmontowywała zabezpieczenie z jakiegoś ciuszka, który trzymała w dłoniach. Jedna z tych plastikowych części spadła mi pod nogi. Kobieta nie zawstydziła się, a skąd, tylko warknęła: "Zajęte, nie widać?!". Nie wiem, czy wyniosła tę rzecz, powiem szczerze - gdyby był w pobliżu jakiś pracownik ochrony, zwróciłabym się do niego. Ludzie potrafią być naprawdę bezwstydni :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, potrafią! Czytałam jakiś czas temu wywiad z ekspedientką w sklepie odzieżowym i niemal nie mogłam uwierzyć w jej opowieści o tym, co klienci robią w przymierzalniach. Straszne! To chyba skutek dojścia do względnej zamożności ludzi bez żadnej kultury czy choćby zwykłego dobrego wychowania. Nie jestem socjologiem, ale wydaje mi się, że tzw. chłoporobotnicy, pochodzący zazwyczaj z najniższych warstw społeczeństw miejskich, zatrudniani często w PRL-owskich PGR-ach i nie mający żadnego gospodarskiego przywiązania do roli, mogą być takimi właśnie klientami. Prawdziwi wiejscy gospodarze, uprawiający rolę z dziada pradziada, mają swoją kulturę, tradycje i dumę, wynikającą z uczciwego życia, więc nie podejrzewałabym ich o takie zachowania.
    Muszę zaznaczyć, że to co tu napisałam to tylko moje nieprzetestowane opinie i mogę się mylić!

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...