środa, 10 kwietnia 2013

Jestem w Anglii

Jestem w tej chwili w naszym mieszkaniu w Anglii i wracam w niedzielę.  Nie będę dużo pisać, bo mam kupę roboty z bazą danych naszej firmy.  W sobotę mam pracować z naszym ekspertem od programowania, który doskonale  wie jak programować, ale zupełnie nie zna naszych systemów MIS, czyli elektronicznego przechowywania i zarzadzania informacją. Na tym właśnie to ja się znam i wobec tego musimy  pracowac wspólnie nad nowym oprogramowaniem, które pozwoli naszej firmie wywiązać się z obligacji wynikających z naszego kontraktu z rządowym departamentem finansującym naszą działaność w szkoleniu osób dorosłych.

A tych obligacji jest sporo i, żeby było ciekawiej, zmieniają się one co najmniej raz na rok, jak nie częściej, a najgorsze jest to, że ostatnimi laty potrafią się zmieniać w tył, tzn. takie wprowadzone  w  maju mogą obowiązywać od poprzedzającego sierpnia. Narzekam na biurokrację w Polsce, ale w Anglii jest tak samo, kiedy korzysta się z funduszy państwowych.  Raz nawet zabrałam głos w tej sprawie na spotkaniu z ministrem oświaty.  Było na nim, razem z ministrem,  16 osób, przedstawicieli  państwowych i prywatnych instytucji  szkoleniowych oraz lokalnych zarządów oświaty,  i póltorej godziny czasu, więc każdy chętny miał szansę się wypowiedzieć. No więc się wypowiedziałam na temat tego, jak koszty takiej biurokracji pomniejszają środki dostępne na kształcenie, ale minister, metodą wszystkich polityków, zbył mnie odpowiedzią, że to sprawa dla księgowych i niech oni się tym zajmą.

Temat nie jest zbyt interesujący dla osób postronnych, więc nie będę się nad nim rozwodzić, mimo, że daje duże pole do popisu dla satyryków oraz osób trzeźwo myślących.  Za to powiem, że tu wiosna, może nie taka rozhukana jak zwykle bywało o tej porze roku, ale przecież wiosna.  Wzdłuż szos i miejskich ulic kwitną żonkile, sadzone i dzikie, i ozdobne odmiany śliw i czereśni, a na moim balkonie,  w donicach,  zimowe cyklameny, bratki i pierwiosnki, a róża ma już pełen zestaw nowych liści. Jest fajnie, bo czuję się zupełnie na miejscu, a poza tym objadam się na obiady, w przerwach w pracy, którą wykonuję głównie w domu z powodu niemożności palenia w biurze, pyszną faszerowaną kaczką, którą w zeszłym roku upiekłam i podałam gościom, ale której pół zostało w zamrażarce. Pychota!

6 komentarzy:

  1. Zaraz zrobiło mi się przyjemniej jak ponarzekałaś też na angielskie porządki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Od razu mi się przypomniał "Biurokrata na wakacjach" Gałczyńskiego. Dobrze, że to tak nie tylko u nas. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Resort państwowy widocznie tak musi!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznaj się - pojechałaś, żeby nacieszyć się wiosną, a praca to dobra wymówka :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cha, cha! Może tak jest, wiosną się nacieszyłam, ale ledwo żyję z przepracowania i bólu szyji, Mam jeszcze dwa dni ciężkiej roboty, które jakoś przeżyję, ale po powrocie natychmiast zgłaszam się na rehabilitację. Ostatnio straciłam czucie i siłę w lewej ręce, nie mogę nawet w niej utrzymać papierosa ani niczego nacisnąć, nawet guzika zapiąć, więc nie jest dobrze, niemalże jak po zawale. A szyja też boli jak bolała, mimo, że śpię w kołnierzu.

    OdpowiedzUsuń

Adres emailowy nie będzie wyświetlany.

Wizyta

Dzisiaj na rogu mojej ulicy pojawił się Pan Premier, aby złożyć bukiet kwiatów pod tablicą upamiętniającą "Profesora Lecha Kaczyńskie...